niedziela, 26 stycznia 2025

Ojciec chrzestny

 

Inny świat

 


Ojciec chrzestny” (1972, reż. Francis Ford Coppola)


Kino to fikcja. Nawet jeśli jest realistyczne, nawet jeśli naśladuje prawdziwe życie, jest ona wymysłami scenarzystów, reżyserów, być może producentów. Pamiętamy o tym i mamy tego świadomość, gdy oglądamy filmy akcji, science-fiction czy fantasy – wiemy, że świat przedstawiony nie ma dużego przełożenia na rzeczywistość. Tyle, że w przypadku innych gatunków takie zawieszenie niewiary, jak się to fachowo nazywa, nie jest już takie łatwe. Zdajemy się w tym wypadku na twórców, wierząc, że ukazują nam prawdziwy świat. Możemy oczywiście to zweryfikować, zestawić dialogi z tym, jak ludzie mówią w realnym życiu. A co, jeśli ów świat jest tak hermetyczny, że przeciętny śmiertelnik nie ma do niego dostępu? W 1972 na ekrany kin wszedł „Ojciec chrzestny”, arcydzieło Francisa Coppoli i uwiódł widzów wizją świata honoru, elegancji i specyficznej moralności świata mafii.


To nic osobistego, Sonny.”


Saga rodziny Corleone rozpoczyna się w 1945 roku, weselem córki dona Vita Corleone (Marlon Brando), szefa najpotężniej rodziny mafijnej w Nowym Jorku. Na wydarzenie przybywa Michael (Al Pacino), najmłodszy z synów, od dawna nie utrzymujący kontaktów z krewnymi. Jego powrót zbiega się z kłopotami, w jakie rodzina zostaje wciągnięta. Kiedy Vito nieomal umiera w zamachu na swoje życie, Michael trafia w wir wydarzeń, które, koniec końców postawią go na czele familii Corleone.

 


 

Fabułę filmu zna chyba każdy, nie chcę się tu zatem rozpisywać o motywach fatum, nieudanej ucieczki przed przeznaczeniem czy więzów krwi. Fabuła filmu, dość prosta (oparta na powieści Mario Puzo, który z Coppolą napisał scenariusz), została okrojona w porównaniu do książkowego pierwowzoru, który (jakkolwiek dobrze napisany), był raczej sensacyjnym czytadłem, niż poważną literaturą. Skąd więc tak oszałamiający sukces filmu?

Pisałem już trochę wcześniej o kinie gangsterskim i o tym, jak w pewnym sensie świat zorganizowanej przestępczości był uwodzicielski dla publiczności i pozwalał żyć niebezpiecznym życiem poprzez bezpieczny dystans ekranu. Ale żaden wcześniejszy (ani późniejszy) film nie pozwolił tego robić aż na taką skalę, i to celowo. Świat mafii, a w szczególności włoskiej lub sycylijskiej, dla wielu Amerykanów stanowił coś egzotycznego. Wielu z nich nie wiedziało nawet o tak potężnie zorganizowanej strukturze przestępczej i dopiero przesłuchania organizowane przez Kongres (od lat 50.) sprawiły, że mieszkańcy Stanów poznali pojęcie Cosa Nostra. Coppola (wybrany przez Paramount do wyreżyserowania filmu z powodu swojego włoskiego pochodzenia), stworzył specyficzną wizję owej egzotyki. Poczynając od dialogów, pełnych pojęć takich jak consigliere, kończąc na jedzeniu (przepis na spaghetti czy zabrane z auta cannoli). Elegancko ubrani gangsterzy (czy można zapomnieć wspaniałe smokingi z wesela?), siedzący w przestronnych gabinetach, palący cygara i popijający anyżówkę (ciekawe, ilu przeciętnych amerykanów znało ten alkohol wcześniej?). 

 


 

Jednak to, co fascynowało w filmie najbardziej, to właśnie sama mafia. Nie tylko obudowana rytuałami i tradycjami, ale sprawiająca wrażenie tajemniczego zakonu, czy wręcz kościoła. Każdy miał tu swoje stanowisko, przypisaną funkcję (od soldato poprzez caporegime, na donie kończąc), musiał trzymać się praw. Rodzina Corleone w niczym nie przypominała chaosu band z gangsterskich filmów z lat 30., gdzie każdy chciał zabić każdego. Owa tradycja (o której jeszcze wspomnę) w połączeniu z niemal mistycznością rytuałów, sprawiała, że chciało się być jej członkiem.


Złożę mu propozycję nie do odrzucenia.”


Zwłaszcza, że na jej czele stał ktoś taki, jak Vito. Nie chcę się też rozpisywać na temat genialnej kreacji Brando, bo chyba już wszystko zostało o niej powiedziane. Chodziło o to, jaki (a może właśnie nie?) Vito jest. Mądry, rozsądny, dobroduszny. Kochający swoją rodzinę i stawiający ich na pierwszym miejscu. Cieszący się szacunkiem otoczenia, poważany. Vito jawił się niemal jako sprawiedliwy król, wszechpotężny, ale i sprawiedliwy. Nie chciał wchodzić w handel narkotykami, co niemal przepłacił życiem. I to właśnie jego postać stanowi największe „oszustwo” „Ojca chrzestnego”. Wiele w filmie mówi się, jak wspaniałym donem jest Vito, biorąc niemal za pewnik i oczywistość, że jest jednak szefem mafii. Że zbudował swoje imperium na zbrodni. Owszem, nie chciał wchodzić w handel narkotykami, tak jakby przemyt alkoholu, wymuszenia, haracze, korupcja i zabójstwa były czymś lepszym. Pod tym względem, film Coppoli to popis moralnego relatywizmu: tak, Corleone to organizacja przestępcza, ale (w przeciwieństwie do innych rodzin i policji) mająca swój honor, zasady i prawa. Co do tych ostatnich, jest to niemal ukazane jako cnota, symbol samostanowienia o sobie, nawet wbrew ustawom wprowadzonym przez rząd. Czy Vito faktycznie jest zacnym człowiekiem, czy może właśnie jest po prostu brutalnym i bezwzględnym przestępcą, nad którego zbrodniami „Ojciec chrzestny” przeskakuje, obdarzając go nadludzką wręcz charyzmą? 

 


 


Nigdy więcej nie stawaj przeciwko rodzinie. Nigdy.”


Nadal jednak nie udało znaleźć odpowiedzi na pytanie, czemu publika dała się uwieść „Ojcu chrzestnemu”? Rytuały i charyzmatyczny przywódca to jednak za mało, by wyjaśnić fascynację rodziną Corleone. Warto jednak przyjrzeć się (jak zawsze zresztą), kontekstowi dzieła Coppoli. Być może „Ojciec chrzestny” stał się pewnego rodzaju ostoją w niespokojnych czasach. W USA trwała rewolucja (nie dosłownie oczywiście) obyczajowa, społeczna i polityczna. Kiedy do głosu dochodziły feministki, a ruch hipisowski ze swoją wolną miłością redefiniowały pojęcie rodziny, „Ojciec chrzestny” oferował wizję patriarchatu, ostoi wartości rodzinnych, na straży których stali mężczyźni, a kobiety relegowane były do ról pań domu, kucharek, kochanek (wyjątkiem staje się Kay (Diane Keaton), ale jest ona kimś z zewnątrz, niemalże intruzem). Rodzina Corleone nie musiała, jak wówczas Amerykanie, przejmować się prawami Afroamerykanów, działalnością Malcolma X i Czarnych Panter. Biali (nawet jeśli włoskiego pochodzenia), trzymali czarnych tam, „gdzie ich miejsce”. Rodzina Corleone stawała się też niejako alternatywą dla rządu. Film trafił na podatny grunt – kilka miesięcy po premierze wybuchła afera Watergate, która miała podkopać zaufanie społeczeństwa do instytucji państwowych. W świetle owych wydarzeń organizacja Vita, który dbał o swoją społeczność, sprawiała tym większe wrażenie bardziej kompetentnej i sprawczej, niż policja czy władze. Każdy, kto oglądał film, pamięta wszak rozmowę Vita z Amerigo Bonaserą i dona, besztającego petenta za zbytnią wiarę w system sprawiedliwości, który oczywiście zawiódł. W porównaniu z Nixonem, i jego niemniej znienawidzonym za Wietnam poprzednikiem, Lyndonem Johnsonem, Vito Corleone był przywódcą idealnym – surowym, lecz potężnym, sprawiedliwym, honorowym. Człowiekiem z zasadami. I chyba to właśnie zadecydowało o popularności „Ojca chrzestnego”. Rodzina Corleone stała się bastionem porządku po i w trakcie burzliwych dekad lat 60. i 70. Symbolem czasów dawno minionych, wzbudzającą nostalgię (cóż z tego, że zapewne za czymś, co nigdy nie istniało) – choćby poprzez zdjęcia Gordona Willisa, utrzymane w tonacji sepii.



Od premiery „Ojca chrzestnego” minęło już ponad 50 lat, a film niezmiennie kusi wizją tajemniczości Cosa Nostry. Od mody (w latach 70. boom przeżywały homburgi, takie jak ten, który w finale filmu miał na głowie Michael), aż po rytuały (zwyczaj całowania dona w sygnet był zmyślony, ale tak spodobał się prawdziwym mafiosom, że go przyjęli). Nic to, że owa wizja kryła pod sobą zgniliznę tak dobrze zamaskowaną, że nikt jej nie dostrzegał, a jeśli już, to szalenie łatwo było ją zignorować lub usprawiedliwić. Po dziś dzień, famiglia Corleone uwodzi widzów swoim porządkiem, tradycjami i silnymi więzami rodzinnymi. A każdy film, który wytwarza takie zawieszenie niewiary, zasługuje na miano arcydzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...