Snuć opowieść
„Pocałunek kobiety pająka” (1985, reż. Hector Babenco)
Na pewno każdy z nas słyszał pojęcie „przegadany film”. Taki, w którym brak jakiejkolwiek akcji w podstawowym znaczeniu tego słowa, statyczny, w którym na przykład rodowód teatralny jest jedynie lekko zamaskowany. Zazwyczaj traktowane jest to jako krytyka, określenie filmu nudnego, w którym mało co się dzieje, a postaci mówią, i mówią… Co jednak, jeśli z tej cechy reżyser uczyni jego największą zaletę, siłę napędową, a wręcz sprawi, że film będzie sam w sobie komentarzem do narzędzia, jakim jest narracja?
„Ona… jest odrobinę dziwna. Zauważyła, że nie jest jak inne kobiety. Zamknięta w sobie. Zagubiona w świecie, który nosi w sobie.”
To właśnie tymi słowami rozpoczyna się „Pocałunek kobiety pająka” Hectora Babenco, na podstawie powieści Manuela Puiga. Film opowiada historię (o ile można to tak nazwać) dwójki więźniów dzielących celę w nienazwanym kraju Ameryki Południowej. Ten pierwszy, którego głos słyszymy, to Luis Molina (William Hurt). Homoseksualista skazany za stosunek z nieletnim, zniewieściały miłośnik kina. Drugi to Valentin Arregui (Raul Julia), twardo stąpający po ziemi bojownik polityczny, z którego władze więzienia usiłują wyciągnąć informacje o ruchu oporu. Ta niedobrana para (jak się później okazuje, nieprzypadkowo) spędza wspólnie czas, starając się dotrwać do końca wyroków.
Powieść Puiga to ciekawy przypadek: cała książka jest bowiem napisana jako dialog, za wyjątkami dosłownie 2 lub 3 rozdziałów (które i tak napisane są w formie np. raportu tajnej policji lub transkrypcji z rozmowy z naczelnikiem). Lektura powieści to zatem niecodzienne przeżycie: nie wiemy tak naprawdę, jak wyglądają bohaterowie ani ich otoczenie, nie wiemy nic, czego oni sami nam o sobie nie powiedzą. Przeniesienie tej książki na ekran pozornie mogła wydawać się proste – dialogi są już napisane, wystarczy tylko znaleźć aktorów, którzy je wygłoszą. Gdyby jednak się nad tym zastanowić, to tak naprawdę odpowiedzialność była przytłaczająca.
Każdy, kto czyta powieść (czy cokolwiek innego) automatycznie przekształca słowa w obrazy, nadając formę postaciom i miejscom z kart lektury. Babenco musiał zatem wpasować się w te wyobrażenia, nie mając jednocześnie prawie żadnych wskazówek płynących z powieści.
„-Przestań płakać! Mażesz się jak stara baba!
-Jestem starą babą!”
„Pocałunek kobiety pająka” to jeden z idealnie obsadzonych filmów. Hurt gra tu wbrew swemu wcześniejszemu i późniejszemu emploi: o ile wczesne filmy bardziej były zainteresowane jego ciałem niźli grą aktorską („Żar ciała”, „Odmienne stany świadomości”), a w kolejnych grywał raczej flegmatyków („Przypadkowy turysta”), to Molina w jego wykonaniu to spacer po linie. Hurt pokazuje kobiecość swego bohatera, nigdy jednak nie czyniąc go karykaturą homoseksualisty. Porusza się delikatnie, zmysłowo, pokazując wystudiowany przez niego samego wizerunek Moliny jako „kobiety”. Jego głos, miękki, a jednocześnie nie monotonny, otwiera film, stając się zapowiedzią jego opowieści, nie pozostawiając wątpliwości co do ich natury (więcej o tym za chwilę).
Arregui, zagrany przez Julię, to z kolei, ktoś, kogo można by określić jednym słowem: twardziel. Julia, Portorykańczyk z podochodzenia, już samym wyglądem nadaje mu cechy macho, a skoro mowa o późniejszych dokonaniach na ekranie, to wielokrotnie grywał potem postaci zaangażowane, nieodpuszczające w walce o własne ideały („Romero”, „Sezon w piekle”). Julia idealnie oddaje wewnętrzną furię swego bohatera, każącą mu przeć naprzód za wszelką cenę z ponurą determinacją.
Skontrastowanie dwóch takich bohaterów może się wydawać
banalne, ale „Pocałunek…
nadaje mu całą gamę znaczeń
subtelnie oznaczonych cechami fizycznymi aktorów. „Niemęski”
homoseksualizm i „męski” heteroseksualizm. Delikatny makijaż i
ogolone nogi Moliny zestawione z gęstą brodą Arregui i bliznami,
jakimi naznaczone jest jego ciało. Typowo „kobiece” cechy, jak
opiekuńczość i romantyczność ścierające się z
pragmatycznością i realizmem. Hedonizm Luisa i ascetyczność
Valentina. Owszem, jak nietrudno się domyśleć, bohaterowie z
czasem otwierają się na siebie i zaczynają czerpać ze swoich
doświadczeń. Nie przychodzi im to jednak łatwo, a to właśnie
wtedy swą rolę zaczyna grać narracja.
„-Fantazja to nie ucieczka.
-Jeśli masz klucz do tej celi, z miłą chęcią za tobą pójdę. W innym wypadku, pięknie dziękuję, ale będę uciekał na mój sposób.”
Jednym ze sposobów na zabicie czasu staje się opowiadanie filmów, jakie Molina niegdyś widział (w powieści opowiada je również Arregui). Iście karkołomne podejście, biorąc pod uwagę żelazną zasadę filmu: „pokazuj, nie opowiadaj” (skoro o tym mowa, to polecam „Adaptację” Spike’a Jonze’a). A jednak! Nie dość, że medium faktycznie dało okazję na pokazanie filmu w filmie, to stało się również meta-komentarzem do jego funkcji u odbiorcy.
W rozkosznie kiczowatych filmidłach, w jakich Molina się lubuje, a które ożywają na ekranie, widzimy egzaltowaną grę aktorską, celowo kiepską scenografie i kostiumy, wszystko przepuszczone przez filtr imitujący starą taśmę filmową. Luis, rzecz jasna, rozpływa się nad miałką fabułą, przystojnym aktorem, grającym główną rolę, zupełnie niepomny, że film, o którym opowiada, to nazistowski propagandowy gniot. Molina, sam siebie umieszcza w roli „idealnej” kobiety w patriarchalnym społeczeństwie: zupełnie niezainteresowanej polityką, oddającą się raczej emocjom i zostawiającą walkę mężczyznom.
Arregui reaguje z kolei wściekłością właściwą wojującemu marksiście: zbywa pogardą zachwyt Moliny i zaciekle atakuje wymowę polityczną filmu, starając się „uświadomić” swego towarzysza (-kę), jak na rewolucjonistę przystało (czyni to zresztą w niezbyt delikatny sposób: „I byłbyś mężczyzną! MĘŻCZYZNĄ! (…) takim jak cioty, których naziści palili w piecach!”).
Podobnie jak powieść, film Babenco pochyla się więc na rolą filmu i kultury popularnej, ukazując na przykładzie głównych bohaterów dwie skrajne postawy. Z jednej strony, bezwarunkowy zachwyt, bezkrytyczne uwielbienie, zaślepiające i ograniczające. Z drugiej, podejście skrajnie pragmatyczne, w którym film musi pełnić funkcję edukującą, uświadamiającą widzów, dezawuujące walory estetyczne i emocjonalne.
„Ten sen jest krótki, ale szczęśliwy.”
Podstawową różnicą jest jednak samo podejście do narracji jako takiej.
Dla Moliny świat wspomnień to ucieczka od rzeczywistości. Fikcja, która jest wyidealizowana, przyjemna, ciepła, w przeciwieństwie do otaczającego go świata. Jest w jego postawie jakaś słabość, niechęć do konfrontacji z realiami, w jakich przyszło mu żyć. Słowa, jakie wypowiada, opowiadając film, są pełne uniesienia, jak gdyby były magicznymi zaklęciami, które pozwalają mu opuścić celę.
Arregui odrzuca to wszystko jako mrzonki, zbędną dystrakcję. Narracja jest zagrożeniem, i to w dwojaki sposób. Po pierwsze, odrywa go od walki politycznej. Po drugie, oddala go od celu (przyszłość) i zmagań (teraz). Narracja to przeszłość, a ta Valentinowi kojarzy się z bólem niespełnionej miłości i sekretami towarzyszy broni, które władza chce od niego wyciągnąć. Opowiedzieć oznacza dla niego przyznać się do uczuć, które postrzega jako słabość. Opowiedzieć oznacza zdradzić: siebie samego, swoje starannie pogrzebane emocje, swoją sprawę.
Koniec końców, bohaterowie spotkają się pośrodku: Molina stawi czoła światu i brutalnej rzeczywistości, uwierzy w siebie i swoją godność. Arregui z kolei odkryje, jak istotne jest czasem odpuścić, przestać stąpać twardo po ziemi i pozwolić sobie na marzenia i fantazje.
Jak zwykle, wracamy więc do początku. „Pocałunek kobiety pająka”, jedna z najbardziej podchwytliwych do wykonania adaptacji książki, opowiada o opowiadaniu. Ze słów, jakie niemal nieustannie płyną z ekranu, czyni narzędzie do analizy funkcji narracji: zbawiennej, a jednocześnie mamiącej; niosącej ulgę, a w zbyt wielkich dawkach, oderwanie od rzeczywistości. I przede wszystkim pokazuje, jak ogromną siłę niosą filmy i opowiadanie o nich. Owszem, przeczytać, to nie to samo, co zobaczyć samemu. Ale owo opowiadanie to też świetna sprawa. O czym niżej podpisany może z czystym sercem zaświadczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz