Żarna historii
„Wyrok w Norymberdze” (1961, reż. Stanley Kramer)
II Wojna Światowa była wydarzeniem, po którym świat nie był taki, jak wcześniej. I nie chodziło tylko o ustalenie powojennych granic, o podział świata na wschód i zachód. Piekło, jakie Niemcy zgotowali światu, okropieństwa, jakich się dopuścili sprawiły, że ludzkość musiała dokonać przewartościowania w wielu dziedzinach życia. Stawiano pytanie: jak w ogóle mogło do tego dojść? I trzeba było na nie odpowiedzieć, by wprowadzić mechanizmy, które miałyby nie dopuścić do podobnych wydarzeń w przyszłości. I to właśnie o tych burzliwych tygodniach, kiedy to świat zaczynał już dochodzić do siebie, choć nadal w powietrzu tliły się kolejne konflikty i niepokoje, Stanley Karmer umiejscowił akcje swojego najwybitniejszego filmu: „Wyroku w Norymberdze”.
„Trybunał rozpoczyna obrady.”
Procesy Norymberskie dobiegają końca. Amerykański sędzia, Dan Haywood (Spencer Tracy), przybywa do Niemiec, by przewodniczyć procesowi czwórki niemieckich sędziów, oskarżonych o zbrodnie przeciw ludzkości, jakich dopuścili się w czasie hitlerowskich rządów. Ich obrońcą jest ambitny Hans Rolfe (Maximillian Schell), zaś oskarżycielem płk. Ted Dawson (Richard Widmark). Haywood, w trakcie długiego procesu, stara się pojąć, jak doszło do okropieństw przed i w trakcie Drugiej Wojny Światowej, będąc jednocześnie świadom, jak istotne konsekwencje może mieć jego wyrok.
O Kramerze wspomniałem już przy okazji zagłady nuklearnej i jego filmu „Ostatni brzeg”. Analizując jego filmografię, łatwo można zrozumieć zarzuty, że był on nachalnym moralistą, a postaci w jego filmach, były bardziej uosobieniem pewnych postaw, a nie ludźmi z krwi i kości. „Wyrok w Norymberdze” nie jest wyjątkiem. A jednocześnie stanowi przykład, jak takie podejście może się sprawdzić. Kramerowi nie zależy bowiem na zagłębianiu się w psychikę bohaterów, lecz ukazanie różnych spojrzeń na skomplikowane zagadnienie, jakiego film dotyka.
„Sądzimy dziś nie tylko Ernsta Janninga, lecz cały naród niemiecki.”
Obsadzając w głównych rolach śmietankę aktorską, Kramer pozwala, by każda z nich pozostawiła swoje piętno na historii, a jej perspektywa wybrzmiała donośnie.
Haywood to postać, w jakich Tracy specjalizował się pod koniec swojej kariery (wtedy regularnie grywał u Kramera) – spokojny, powolny, metodyczny, z wiecznie pochyloną głową, jak gdyby cały czas rozpatrywał skomplikowane zagadnienia. Haywood nie jest wybitnym sędzią, jak sam przyznaje, ściągnięto go tylko dlatego, że ci najlepsi sądzili już przywódców politycznych i wojskowych. Pozwala to jednak uczynić z niego swego rodzaju przewodnika, jednocześnie wraz z którym widzowie zaczynają dostrzegać ogromne zawiłości moralne sprawy, w jakiej przyjdzie mu wydać werdykt.
Po stronie amerykańskiej jest też Dawson – Widmark, choć na kartach historii zapisał się rolą psychopatycznego bandziora w „Pocałunku śmierci”, w późniejszych latach grywał przedstawicieli władzy i prawa, twardych i nieustępliwych. Dawson jest gotów postawić cały kraj przed sądem – nie ma w nim jednak mściwości. Na własne oczy widział okropieństwa obozów koncentracyjnych i jest zdeterminowany, by winni zostali ukarani.
Z kolei główną postacią wśród oskarżonych jest Ernst Janning – wcielający się w niego Burt Lancaster obdarza go stoickim spokojem, spod którego bije ogromna siła charakteru. Janning początkowo nie widzi żadnej winy w tym, co robił, odmawiając wręcz uznania trybunału.
Jego obrońca z kolei to młody idealista, dla którego jest to pierwsza ważna sprawa. Schell idzie na całość, z ogromnym zapałem i inteligencją dobiera i wygłasza argumenty, przyciska świadków, święcie przekonany o niewinności swoich klientów.
„Jest wiele rzeczy, który się tu wydarzyły i których nikt nie rozumie.”
W „Wyroku w Norymberdze” widzimy świat postawiony na głowie. Rządy Hitlera wypaczyły wszystko. Nie tylko politykę, ale też medycynę, naukę, sztukę, wymiar sprawiedliwości – podporządkowane nazistowskiej ideologii. Już na samym początku filmu słyszymy piosenkę „Wenn die Soldaten” – powstała ona jako radosna pieśń żołnierska, jeszcze na długo przed III Rzeszą. Ale u Kramera natychmiastowo nabiera negatywnych konotacji, skojarzeń z oddziałami Wermachtu i SS, maszerujących, by nieść zagładę.
I to właśnie nad tym wypaczeniem pochyla się Kramer i stara się zrozumieć, jak w ogóle mogło do niego dojść. Haywood poznaje Niemkę, frau Berthold (Marlene Dietrich) – żonę niedawno straconego niemieckiego generała. I to głównie jej perspektywa i doświadczenia stają się dla Haywooda przyczynkiem do odpowiedzi na to pytanie: charakterystyczna niemiecka dyscyplina i posłuszeństwo wobec władzy, wpajane Niemcom od dzieciństwa. Postanowienia Traktatu Wersalskiego, które sprowadziły Niemcy na samo dno, i obietnice Hitlera o odzyskaniu potęgi przez upokorzony naród.
Kramer odmalowuje fascynujący portret powojennych Niemiec. Kraju w ruinie, ubogiego i okupowanego. „Zwykli” Niemcy ze wstydem wspominają Holocaust, lub w ogóle nie chcą o nim mówić. Nierzadko zarzekają się, że o tym nie wiedzieli (Haywood zauważa kwaśno w pewnym momencie, że najwyraźniej nikt nie wiedział). Inni krytykują Hitlera, choć przyznają, że pozwolił on podnieść się ich ojczyźnie z kolan po I Wojnie Światowej. Jeszcze inni sami padli ofiarami nazistowskiego reżimu i muszą zmagać się z traumą po tych okrucieństwach. W scenach zeznań Irene Hoffman (Judy Garland) i Rudolpha Petersona (Montgomery Clift) widzimy złamane życia niemieckich obywateli, skrzywdzonych przez własne państwo.
I jeszcze jedna kwestia – geopolityka. Tłem filmu jest blokada Berlina przez Związek Radziecki, a Haywood i Dawson mają świadomość, że wyrok stanie się czynnikiem w zaskarbianiu sobie sympatii Niemców w przededniu Zimnej Wojny.
„Ernst Jannings przyznał się do winy. Ale jeśli jest winny, to cały świat jest winny.”
Oto największy dylemat, jaki nie tylko bohaterowie filmu, ale i cały świat musiał zadać sobie w trakcie Procesów Norymberskich: jak skazać kogoś za zło, które było zgodne z prawem? To właśnie główny argument, jaki podnosi Rolfe w trakcie procesu. Czy Janning i współoskarżeni powinni byli przeciwstawić się władzy i prawu, jakie ona ustanowiła, co oznaczałoby więzienie (albo gorzej) dla nich samych? Czy sprawiedliwości faktycznie powinna być ślepa, a trzymanie się litery prawa pozwala potem umyć ręce? Choć dla nas odpowiedź wydaje się być jednoznaczna, to „Wyrok w Norymberdze” przypomina, jak bardzo skomplikowana była to kwestia.
Nawet jeśli nazwać Rolfe’a adwokatem diabła, to jest on bardzo skuteczny. Jego postać z kolei zostaje użyta przez Kramera do zaprezentowania szerszego kontekstu – nie tylko samego procesu, ale i dojścia nazistów do władzy. Rolfe za wszelką cenę chce uniknąć historii i sprawiedliwości pisanych przez zwycięzców: przypomina Konkordat zawarty z Hitlerem w 1933, pakt Ribbentrop-Mołotow, zapomniany, kiedy ZSRR dołączyło do aliantów, słowa pochwały dla Hitlera wygłoszone przez Churchilla, eugenikę wprowadzoną przez nazistów, a która miała zwolenników w USA, współpracę Hitlerowskich Niemiec z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym, wreszcie zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. W pełnej pasji przemowie wytyka wymierzającym sprawiedliwość hipokryzję, jakiej Niemcy doświadczyli po wojnie.
Tyle, że tą samą hipokryzję słychać też w ich głosie. Zarówno Rolfe, jak i Berthold kilkukrotnie mówią o tym, że należy zapomnieć i patrzeć w przyszłość, by żyć dalej. A Haywood zadaje pytanie: jak można zapomnieć o 6 milionach zamordowanych?
Można by zarzucić Kramerowi, że bohaterowie tego (i wielu jego innych) filmu nie mówią, lecz deklamują. To prawda, ale jednocześnie ciężko uznać to za wadę. Wręcz przeciwnie – tworzy to swego rodzaju obiektywizm, w którym postaci przestają być postaciami, a stają się głosami. Głosami historii, polityki, prawa, społeczeństwa. Głosami zwycięzców i przegranych, sądzących i sądzonych. W ponad 3 godzinnym dziele Kramer daje im wszystkim wybrzmieć: bezstronnie, bez zbędnych emocji. Na samym początku filmu widzimy wysadzenie swastyki na jednym z rządowych budynków – obraz ten staje się metaforą zniszczeń, z jakimi ludzkość miała wtedy do czynienia. I przypomina, jak skomplikowane były decyzje, które trzeba było podjąć, by odbudować świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz