Szpieg taki jak my
„Ściśle tajne” (2007, reż. Billy Ray)
Jeden z gatunków, którego jeszcze nie przerabiałem, to kino szpiegowskie. Szpiedzy na ekranach kin zagościli na stałe po II Wojnie Światowej, gdy USA i sojusznicy starli się z krajami reprezentującymi ideologię komunistyczną. Zapotrzebowanie na wszelkiej maści podwójnych agentów i kretów wzrosło, a wraz z nimi fascynacja widzów podwójnymi życiami, jakie wiedli. Mieliśmy więc z jednej strony Hitchcocka i jego motyw niewinnego człowieka, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, najczęściej w samym środku spektakularnej afery szpiegowskiej. Z drugiej, wszystkie fantazje o Jamesie Bondzie, które z prawdziwym wywiadem nie miały nic wspólnego, ale za to oferowały piękne widoki z egzotycznych miejsc, niemniej egzotyczne czarne charaktery i roznegliżowane ślicznotki, w których główny bohater mógł przebierać do woli. Tym, który chyba najbardziej zbliżył się do prawdziwego świata szpiegów, był John le Carré i ekranizacje jego powieści. Le Carré przedstawiał asów wywiadu jako frustratów wiodących nieciekawe, monotonne życia, przepełnione czekaniem, żmudnym grzebaniem w aktach, łapówkami i zdradami. I to do jego wizji najbliżej jest filmowi „Ściśle tajne”, opowiadającym o jednej z największych afer szpiegowskich w USA.
„Był mądrzejszy od nas wszystkich.”
Mowa o Robercie Hanssenie (Chris Cooper), agencie FBI. Postać autentyczna, Hanssen przez ponad 20 lat sprzedawał tajemnice Sowietom, aż do aresztowania w 2001 roku. Film Billy’ego Raya opowiada o ostatnich momentach śledztwa przeciwko Hanssenowi, w którym kluczową rolę odegrał Eric O’Neill (Ryan Phillippe), młody pracownik Biura, z którego perspektywy oglądamy, jak pętla stopniowo zaciska się wokół podwójnego agenta.
Ray, pracując na scenariuszu własnego autorstwa, napisanego do spółki z Adamem Mazerem i Williamem Rotko, nie ucieka od motywów, jakie w kinie szpiegowskim przewijały się od dawna: ryzykowne grzebanie w szufladach, nim podejrzany wróci do biura, rozmontowywanie samochodu w celu znalezienia dowodów, a nawet oklepana scena, w której Hanssen grozi O’Neillowi bronią, by przymusić go do ujawnienia prawdy (dla wyjaśnienia: O’Neill został podstawiony jako asystent Hanssena, by zdobyć dowody na jego zdradę).
„Ściśle tajne” jest więc filmem, który nie stara się zredefiniować formuły – wręcz przeciwnie, wygodnie się w nią wpasowuje, zapewniając odpowiednio wyważoną dawkę dreszczyku emocji, kiedy zadajemy sobie pytanie, czy O’Neill wpadnie, czy nie. A jednocześnie nie traktuje opowieści o Hanssenie jako dramatycznego polowania, lecz jako pochylenie się nad tym, co zawód szpiega może zrobić z człowiekiem, i jak FBI na własnej piersi (i na własne życzenie) wyhodowało jadowitą żmiję.
„Nigdy nie chciałem trafić na okładki gazet. Chciałem trafić do historii.”
Hanssen to chodząca sprzeczność. Gorliwy katolik lubujący się w pornografii, sfrustrowany gbur rozpaczliwie pragnący uwagi, szpieg uważający się za patriotę. I właśnie w tym tkwi całe sedno jego postaci.
Istotą bycia szpiegiem jest podwójne życie. Udawanie kogoś innego, tajemnice skrywane przed rodziną, przełożonymi, znajomymi. Praca dla własnego kraju i jednocześnie zdradzanie go. Czy jest możliwe udawanie kogoś, kim się nie jest 24 godziny na dobę? Czy te dwie role nie zaczynają po jakimś czasie się mieszać? „Ściśle tajne” pokazuje, jak umysł ludzki wypracowuje mechanizmy, które potrafią takiej osobie funkcjonować, ignorując fundamentalne sprzeczności między systemem wartości, a czynami; między teorią, a praktyką. Cooper w genialny sposób ukazuje, jak jego bohater spycha na bok wszelkie wątpliwości, tłumacząc sobie samemu, że to co robi, nie jest złe (a nawet jest dobre i pożyteczne), usprawiedliwiając własną chciwość i małostkowość. Nie oznacza to rzecz jasna, że film odmalowuje go jako postać tragiczną. Wręcz przeciwnie, świat, który sam sobie zbudował, wali się w przeciągu kilku minut, a jego argument, że dzięki jego zdradzie FBI będzie mogło ulepszyć procedury bezpieczeństwa brzmi po prostu żałośnie w świetle faktu, że wielu agentów straciło życie przez jego zdradę.
Hansssen jest w pewnym sensie ukazany jako tykająca bomba zegarowa: kompleks wyższości, pogarda wobec innych, chorobliwe pragnienie pieniędzy i uznania, a wszystko to umieszczone w środowisku, w którym nauczył się wygodnie ignorować swoje wady i żyć w przeświadczeniu, że jest kimś zupełnie innym. To musiało się źle skończyć. Ray nie idzie jednak na łatwiznę, przedstawiając go jako pojedyncze zgniłe jabłko.
„Może teraz posłuchacie.”
„Ściśle tajne” nie przerzuca całej winy na Hanssena, ukazując jak samo FBI stworzyło warunki, w których tacy ludzie jak on stawali się jeszcze gorsi.
To właśnie tu film idzie w kierunku prozy Le Carré, a nawet o krok dalej. O ile w filmach „Szpieg”, czy „Ze śmiertelnego zimna” bohaterowie, jakkolwiek nie skopani przez swą pracę, mozolnie brnęli nadal do przodu, bądź co bądź dokonując jednak czegoś, to w „Ściśle tajne” życie szpiega oznacza kompletny brak perspektyw. Widzimy małe biura, słabo oświetlone, urządzone po spartańsku. Widzimy zbędną biurokrację, która zmusza pracowników do korzystania z antycznych komputerów, choć korytarze zawalone są paletami nowych. Widzimy gierki, w których przełożeni przypisują sobie zasługi podkomendnych, a szansę na powodzenie czyjegoś projektu zależą od tego, z kim chadza się na strzelnicę (geniusz obsadowy: przełożonego Hanssena gra Gary Cole, znany najbardziej z roli najgorszego szefa pod słońcem w filmie „Życie biurowe”).
Przy wszystkich wadach Hanssena, nie można mu odmówić inteligencji, talentu i znakomitych pomysłów na usprawnienie bezpieczeństwa. Jest profesjonalistą, zupełnie nie zainteresowanym pokazami siły między FBI, CIA i Armią. I ciężko jest nie utożsamiać się z jego frustracją, kiedy jedyną nagrodą za swoje osiągnięcia jest zdjęcie robione agentom z 25-letnim stażem pracy.
W filmie Raya jest jedna scena, która doskonale podsumowuje to, o czym „Ściśle tajne” tak naprawdę jest. Kiedy Hanssen zabiera O’Neilla do kościoła, wchodzą do niego przez sklep z dewocjonaliami. Górnolotne wartości, takie jak służba ojczyźnie przesłonięta zostaje chęcią zysku. Patriotyzm ginie pogrzebany pod stertą formularzy i innych przyziemnych spraw. W FBI, pracy, szkole – talent często zostaje zabity przez chęć osiągnięcia wydajności, biurokrację, czy po prostu ograniczanie kosztów. Hanssen może i był małostkowym, zachłannym hipokrytą, ale pod wieloma względami był wybitnym agentem. A „Ściśle tajne” pozostawia nas z pytaniem, czy dokonałby aż tak ogromnych spustoszeń, gdyby środowisko, w jakim przyszło mu się obracać, nie ułatwiało mu dwulicowości i nie potęgowało jego zgorzknienia. Owszem, Hanssen był tykającą bombą, ale świat szpiegowski tylko dokładał mu kolejne porcje plastiku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz