wtorek, 18 czerwca 2024

Requiem dla snu

 

Trzy pory roku

 

Requiem dla snu” (2000, reż. Darren Aronofsky)



Istnieją filmy nieprzyjemne. Tak po prostu. W trakcie seansu nie raz chce się odwrócić wzrok, zamknąć oczy, by nie patrzeć na okropieństwa ukazane na ekranie, zaś po obejrzeniu ich można poczuć się, jakby dostało się cios prosto w żołądek. Należałoby jednak rozróżnić filmy które epatują koszmarnymi widokami dla taniej efektowności, a takimi, w których są one całkowicie uzasadnione. Do tej drugiej kategorii zalicza się omawiany dziś „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky’ego, adaptację powieści Huberta Selby’ego, Jr., ukazujący równię pochyłą narkomanii, ucieczki od przygnębiającej rzeczywistości i hedonizmu zmieniającego się w bolesny przymus – bez znieczulenia.


DY-NA-MIT!”


Film przedstawia (prawie cały) rok z życia czwórki narkomanów: Harry’ego Goldfarba (Jared Leto), jego dziewczyny, Marion Silver (Jennifer Connely) i najlepszego przyjaciela, Tyrone’a C. Love’a (Damon Wayans), oraz matki Harry’ego, Sary (Ellen Burstyn). Pierwsza trójka młodych ludzi regularnie zażywa heroinę (oraz inne środki psychoaktywne). Z czasem zaczynają też narkotykami handlować – kiedy jednak napływ heroiny do Nowego Jorku zostaje przerwany, popadają oni w coraz głębsze tarapaty, posuwając się coraz dalej, żeby zdobyć upragnioną działkę. Z kolei Sara, mamiona wizją występu w telewizji, zaczyna zażywać pigułki odchudzające, zawierające amfetaminę i sama zaczyna staczać się w piekło uzależnienia.

Nieprzypadkowo film podzielony został na 3 rozdziały, według pór roku. Początek to lato: żar leje się z nieba, słońce praży bez litości. Aronofsky wraz z operatorem Matthewem Libatique oddają w genialny sposób dwie strony tej aury. Z jednej, piękną pogodę, chwilę spędzane na dachu wieżowca, zielone trawniki, wspólne momenty nad morzem, przesiadywanie w knajpach do później nocy i rozmowy o niczym. Z drugiej, są to tylko krótkie chwile wytchnienia: przez część początku filmu trwa palący upał, nie oszczędzający nikogo. Mozolne targanie skradzionego telewizora pustymi ulicami do lombardu, by mieć pieniądze na narkotyki. Jest w tym coś złowieszczego, jak gdyby zapowiedź koszmaru, który nadejdzie (nasuwają się skojarzenia z „Rób, co należy” Spike’a Lee, osadzonego w podobnych okolicznościach i miejscu). 

 


I faktycznie, jesień niesie ze sobą rozczarowanie: wielkie plany snute przez bohaterów zaczynają powoli brać w łeb, a ich desperacja rosnąć. Wraz z nadejściem zimy cała czwórka sięgnie dna.



Wszystko mi się miesza i jest rozmyte.”


Omawiając „Requiem dla snu” nie można pominąć stylu, w jakim Aronofsky wyreżyserował swój film. Powieść Selby’ego pisana niemal ciągiem, strumieniem świadomości wręcz, bez podziałów na dialogi nawet oddawała mgłę i jednocześnie ekstazę narkotycznego upojenia bohaterów. Reżyser z kolei poszedł w zupełnie innym kierunku, stawiając na montaż. Technika Jaya Rabinowitza, ochrzczona mianem „hip-hopowej”, polegająca na szybkich, gwałtownych cięciach oddawała ten krótki, ulotny moment zażycia narkotyku: krótkie ujęcia, w których na dużych (niemal fetyszyzujących!) zbliżeniach widać poruszający się tłok strzykawki, płomień zapalniczki podgrzewający heroinę na łyżeczce, banknot zwijany w rulonik i znikającą w nim kokainę, mikroskopowe ujęcia krwi z narkotykiem w żyłach, rozszerzające się źrenice. A potem, zwolnienie, lub przyśpieszenie, w zależności od zażytego środka (tańczący w normalnym tempie Harry i Tyrone, bądź Sara, w komicznym [a przynajmniej byłoby komiczne, gdyby widzowie nie znali kontekstu] tempie sprzątająca mieszkanie). Inny przykład: Sara, z mózgiem przeżartym proszkami idąca po ulicy: wszystko prócz niej jest rozmyte, poruszające się w innym tempie, oddając jej stan oderwania się od rzeczywistości. 

 


 

Swoją cegiełkę dokłada też Libatique – kamera poruszająca się wraz z bohaterami, w środku kadru utrzymująca twarz – zlaną potem, z rozmazanym makijażem, wymiotami podchodzącymi do gardła (cielesny aspekt narkotyzowania się to zresztą jeden z ważniejszych elementów, do którego jeszcze wrócę). 



Wreszcie: muzyka – niezapomniany motyw przewodni Clinta Mansella, z gorzko brzmiącymi smyczkami, powracający w chwilach największego upodlenia bohaterów. Przez większość filmu słyszymy jednak muzykę elektroniczną – ciężkie beaty, scratchowanie płyty, oddające zagłuszenie bohaterów będących na haju.

Można by powiedzieć, ze „Requiem dla snu” to film „przereżyserowany”, w którym widz zasypany zostaje wyżej wymienionymi bodźcami. Jak jednak wspomniałem już we wstępie, Aronofsky nie stosuje tego wszystkiego pro-forma – owe techniki to integralna część opowiadanej historii, ukazującej piekło uzależnienia.


Ktoś chce zmarnować trochę czasu?”


Aronofsky opowiada fabułę dwutorowo, pochylając się nad dwoma rożnymi aspektami uzależnień i ich trajektorii.

Wątek Harry’ego, Marion i Tyrone’a jest zdecydowanie klasyczną opowieścią o narkomanii, choć odstępstwem jest tu brak powodu – w przeciwieństwie do innych opowieści „ku przestrodze” (patrz: „My, dzieci z dworca ZOO”) możemy tylko domyślać się, czemu cała trójka sięga po narkotyki. W filmie co prawda pojawiają się drobne sugestie: nadszarpnięte relacje z rodzicami, na ten przykład. Ale „Requiem dla snu” wydaje się mówić prawdę bardziej prozaiczną: narkotyki są przyjemne. Tak po prostu. Film ukazuje te krótkie chwile przyjemności: schronienie się przed niemiłosiernie prażącym słońcem w chłodnym mieszkaniu. Słuchanie muzyki. Impreza. Romantyczne intymne chwile z drugą połówką. Jakże przyjemniejsze jednak są, jeśli zostaną doprawione narkotykami. To prosty mechanizm, który zna większość z nas: rozmowa może być znacznie lepsza, jeśli towarzyszy jej alkohol. Impreza będzie większą frajdą, jeśli zapali się marihuanę. Z czasem jednak owa przyjemność zmienia się w przymus. Bohaterowie zaczynają sięgać po narkotyki z nudów, potem już pod przymusem uzależnienia. Przyjemność zostaje zastąpiona nerwowym odliczaniem czasu do kolejnej działki, a każda okazja staje się dobra, by dać sobie w żyłę.


Haroldzie, będę w telewizji!”


Ich historia jest skontrastowaną z wątkiem Sary. (Rzekomo) wytypowana do występie w programie telewizyjnym, zaczyna niemal obsesyjnie wierzyć w odmianę swojego życia i szykować się do niej. W jej przypadku, narkomania nie wydaje się być typowa, ale Aronofsky, idąc w ślad za powieścią, stawia znak równości między nałogiem narkotykowym, a innymi substancjami lub bodźcami dostarczających przyjemności, Owszem, Sara łyka tabletki jak cukierki (!), ale z równym namaszczeniem pożera czekoladki i wpatruje się w ekran telewizora. Mówiąc o uzależnieniach, mamy najczęściej na myśli twarde narkotyki, względnie alkohol i papierosy. Historia Sary pokazuje jednak, że równie dobrze może to być jedzenie, a nawet rozrywka (ciekawe, czy gdyby Selby napisał swą powieść dziś, telewizję zastąpiłby smartfon?).

Lecz właśnie dlatego owo uzależnienie jest znacznie bardziej podstępne. O ile Harry i jego towarzysze zdają sobie sprawę z tego, co biorą, Sara pozostaje kompletnie nieświadoma (w jednej ze scen z rozbrajającą naiwnością odpowiada na pytanie Harry’ego, o to, co bierze: tabletki – niebieskie, fioletowe, pomarańczowe). Jednocześnie jesteśmy bardziej świadomi powodów jej uzależnienia – żyjąca samotnie wdowa, oddalająca się od syna, wiodąca swą egzystencję w ciasnym mieszkaniu ozdobionym tanimi bibelotami, zabijającą czas jedzeniem, telewizją i przesiadywaniem z sąsiadkami przed kamienicą (Aronofsky nie oszczędza nawet ich, ukazując starzejące się, spływające potem i otłuszczone ciała znajomych Sary opalających się na składanych krzesełkach na chodniku).

 


 


Obiecałeś mi, że wszystko będzie ok, pamiętasz?”


„Requiem dla snu” to film nieprzyjemny. Krok po kroku, w miarę postępu fabuły, zaczynamy być tego coraz bardziej świadomi. Aronofsky ukazuję podstępność narkomanii w całej „krasie”. Nerwowe zaglądanie do skrzynki pocztowej w poszukiwaniu formularza zgłoszeniowego do programu zastępuje desperacka wizyta w siedzibie telewizyjnej i błagalne dopytywanie się rozpatrzenie jej kandydatury. Czułe chwile intymności na haju i plany świetlanej przyszłości zastępują kłótnie o zdobycie kolejnej działki. Bohaterowie niszczeją.

W sensie fizycznym: wychudzona Sara ze zniszczonymi włosami, o które tak dbała, gapiąca się tępo przed siebie po elektrowstrząsach; ręka Harry’ego, w którą wdało się zakażenie od dawania sobie w żyłę; rozmazany makijaż na twarzy Marion, która wymiotuje tuż po tym, jak po raz pierwszy prostytuowała się za prochy (z resztą, Aronofsky w swoich filmach nie cofał się przed ukazywaniem tego rodzaju zmian cielesnych: wystarczy wymienić tu „Zapaśnika”, „Czarnego łabędzia” lub „Wieloryba”). 

 


 

W sensie mentalnym i społecznym: desperackie próby pozyskania narkotyków, kończące się strzelaninami, zabójstwami, aresztem i więzieniem. Oddawanie się dla kolejnej działki w upokarzających orgiach. Halucynacje, w których nagle postaci z telewizora materializują się w mieszkaniu.

Tak jak to często bywa z uzależnieniami, ciepło lata zostaje zastąpione chłodem jesieni i mrozem zimy. Wiosna nie nadejdzie.


Tytuł filmu (lub jakiegokolwiek innego dzieła) jest niemal zawsze znamienny. „Requiem dla snu” nie jest wyjątkiem. Film Aronofsky’ego ukazuje śmierć (mniej lub bardziej realistycznych) marzeń głównych bohaterów, spowodowaną (Harry, Marion, Tyrone) przez narkotyki. Lub na odwrót (Sara), gdzie to marzenia wyzwalają spiralę uzależnienia. W dramatycznym montażu pod sam koniec filmu, w którym widzimy, w jakim piekle znaleźli się bohaterowie filmu, Aronofsky dociska pedał gazu: elektrowstrząsy, wyuzdana orgia ku uciesze widowni, amputacja gnijącej kończyny. Sen umarł, kończąc jako wizje katatonicznej pacjentki szpitala psychiatrycznego lub jako projekty ubrań stworzone przez Marion, zmięte i porozrzucane na podłodze kiedy ta, leżąc na kanapie, tuli paczuszkę z heroiną.

„Requiem dla snu” jest filmem nieprzyjemnym. Bolesnym, wstrząsającym, sprawiającym, że chce się odwrócić wzrok. Tym, co wyróżnia go od innych, gorszych dzieł, jest tematyka uzasadniająca formę. Dzieło Aronofsky’ego nie bierze jeńców wśród widowni - pochylając się nad skomplikowaną tematyką uzależnień, mrzonek i zmarnowanych żyć, robi to nie bez powodu. „Reuiem dla snu” jest jednym z tych rzadkich filmów nieprzyjemnych, których obejrzenie jest warte ciosu w żołądek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...