niedziela, 23 czerwca 2024

Bez przebaczenia

 

Historia przemocy

Bez przebaczenia” (1992, reż. Clint Eastwood)


Przy okazji „Człowieka, który zabił Liberty Valance’a” pisałem już o śmierci westernu i (pobieżnie) jego odrodzeniu, stąd też dzisiejszy wpis, w którym ów temat postanowiłem rozwinąć. W latach 90. western powrócił na ekrany kin w triumfalnym blasku „Tańczącego z Wilkami” Kevina Costnera. I o ile ta epicka opowieść pod wieloma względami klasycznym westernem, to dopiero 2 lata później widzowie mogli obejrzeć anty-western totalny, gdzie niemal wszystkie elementy charakterystyczne dla tego gatunku zostały odwrócone o 180 stopni, zaś temat przewodni zdawał się zadawać kłam całemu gatunkowi. „Bez przebaczenia”, bo o nim mowa, jest o tyle ciekawszy, że wyreżyserował go sam Clint Eastwood, który całe życie w westernach grywał – i jak mało kto wiedział, o czym te filmy są, i o czym być powinny.


Jestem teraz zwykłym facetem. Od nikogo już się nie różnię.”


Główny bohater filmu, grany przez samego Eastwooda, to William „Bill” Munny. Niegdyś postrach Dzikiego Zachodu, bezwzględny morderca, obecnie żyjący samotnie na małej farmie, wychowujący dwójkę dzieci po śmierci żony. Jego bezbarwną i spokojną egzystencję zakłóca pojawienie się młodego rewolwerowca, Schofield Kida (Jamiz Woolvett), który chce skaptować Billa do zgarnięcia nagrody za głowy kowbojów, którzy brutalnie okaleczyli prostytutkę w mieścinie Big Whiskey. Wpierw niechętny, Munny przyjmuje propozycję i wraz ze swoim przyjacielem Nedem (Morgan Freeman) wyruszają w podróż do Wyoming. Tam staną na drodze bezwzględnego szeryfa, „Małego” Billa Daggetta (Gene Hackman), zdeterminowanego zachować spokój w Big Whiskey za wszelką cenę.

Zawiązane akcji wydawać się może oklepane (i to nie tylko jak na western, ale w ogóle), ale scenarzysta filmu, David Webb Peoples, zbiera wyświechtane klisze, tylko po to, żeby w połowie filmu powywracać je do góry nogami. Doświadczony rewolwerowiec i jego młody uczeń, stróże prawa w świecie bezprawia, wina i kara – wszystkie te motywy znajdą swe ponure odbicie w ciężkiej, moralnie niejednoznacznej historii Munny’ego.


Ty jesteś William Munny z Missouri. Zabójca kobiet i dzieci.”


Pisząc o „Człowieku…”, wspominałem o sile legendy, na jakiej wyrósł western jako gatunek. Rozliczne mity, jakimi przez wiele lat obrósł Dziki Zachód, u Eastwooda znajdują uosobienie w postaci W. W. Beauchampa (Saul Rubinek), powieściopisarza, który do Big Whiskey trafia z innym łasym na nagrodę rewolwerowcem, „Anglikiem” Bobem (Richard Harris). Zapatrzony w Boba jak w obrazek, Beauchamp pisze jego biografie, biorąc za pewnik wszystkie jego opowieści. Jak sam przyznaje, podkolorowuje niektóre szczegóły, dla ich „wartości artystycznej” – jest więc nie tylko odbiorcą, ale (od)twórcą, powielającym i naśladującym zasłyszane i przeczytane wcześniej historie.

Dopiero Daggett obnaża przed nim bujdy, jakimi karmił go Bob: Beauchamp staje się świadkiem brutalnego pobicia swego pracodawcy, kiedy szeryf postanawia uczynić z „Anglika” przykład dla innych łowców nagród. Jak na ironię, Beauchamp trafia pod skrzydła Daggetta, który (subtelnie zasygnalizowanie pragnienie sławy) niejako wchodzi w rolę Boba.

W krwawym finale filmu pisarz, stając twarzą w twarz z Munnym, przekonuje się, ile warte są jego błędne wyobrażenia o Dzikim Zachodzie (kiedy przerażony Beauchamp pyta się Billa, o jego taktykę w kolejności zabijania przeciwników, ten odpowiada mu, że po prostu zawsze miał szczęście do zabijania ludzi). 

 


 

Lecz chyba najlepszym przykładem owych mitów staje się sama opowieść o prostytutkach. Główni bohaterowie przybywają po nagrodę święcie przekonani, że ofiara została okrutnie okaleczona (twarz, oczy, piersi, palce, genitalia) i ku swemu zaskoczeniu odkrywają, że chodzi „tylko” o blizny na twarzy. W czasach, gdy prasa właściwie nie istniała (a przynajmniej nie wszędzie), historie często nabierały nieproporcjonalnych rozmiarów, były upiększane i zmieniane – „Bez przebaczenia” pokazuje, jak brzemienne w skutkach mogło to się okazać.

I tylko przeszłość Munny’ego, który jak sam stwierdza, niegdyś strzelał do wszystkiego, co się ruszało, zdaje się być prawdziwa. Na nieszczęście dla wszystkich.


To nie byle co, zabić człowieka. Odbierasz mu wszystko, co ma, i co kiedykolwiek będzie miał.”


Peoples i Eastwood, ustaliwszy fałsz rządzący westernami, przechodzą do poszczególnych elementów, sięgając nie tylko do ogólnych toposów gatunku, lecz nawet do konkretnych filmów.

Postać szeryfa, w westernach będąca najczęściej ostoją prawa, obrońcą społeczności przed bandytami (a w najgorszym wypadku będący niekompetentnym lub tchórzliwym przedstawicielem władzy), w „Bez przebaczenia” zostaje odmalowana w moralnie niejednoznaczny sposób. „Mały” Bill wydaje się mieć zapędy autokratyczne, a jednocześnie ciężko odmówić mu troski o miasto, w którym mieszka. W walce z przestępcami (a takimi, jakby nie było, są główni bohaterowie), ucieka się od okrucieństwa i sadyzmu, choć można usprawiedliwić to bezwzględnością i brutalnością czasów, w jakich przyszło mu żyć. Film nie odmawia mu człowieczeństwa (rozczulające hobby Daggetta – stolarka) i ukazuje go jako człowieka swej epoki: nie wyidealizowaną wersję stróża prawa, napisaną z perspektywy niemal stulecia, ale kogoś, komu przyszło żyć w takiej, a nie innej epoce ze wszystkimi jej obciążeniami. Daggetta nie da się łatwo zaszufladkować jako czarny charakter, co tylko dodaje tragizmu całemu konfliktowi (koniec końców, można łatwo wyobrazić sobie „Małego” Billa jako szlachetnego bohatera, strzegącego prawa i mieszkańców Big Whiskey przed działającymi poza prawem łowcami nagród).

 


 

Również Schofield Kid zdaje się być żywcem wyjęty z innego westernu, o którym już pisałem: „Siedmiu wspaniałych”. W filmie Sturgesa Chico był również młodym i narwanym rewolwerowcem, który jak najszybciej chciał się sprawdzić w boju. U Eastwooda jednak ów chrzest bojowy okazuje się być bardzo daleki od ideału. Nie tylko Kidem powodują kompleksy związane z wadą wzroku, ale swego pierwszego zabójstwa dokonuje, strzelając z bliskiej odległości do nieuzbrojonego kowboja siedzącego w wychodku. Przekonawszy się na własne oczy, jak potwornie z bliska wygląda śmierć, porzuca marzenia o nagrodzie i chwale rewolwerowca („Wolę być ślepy, niż martwy”).

 


 


Twoje zasługi nie mają tu nic do rzeczy.”


Najistotniejszą jednak zmianą, jakiej Eastwood dokonał w tym akcie rewizjonizmu, był właśnie stosunek do przemocy. Była ona, rzecz jasna, nieodłącznym elementem westernów. Rewolwer czy strzelba były podstawowym narzędziem rozwiązywania konfliktów – westerny jednakże przemoc zawsze ukazywały jako uzasadnioną (wymiar sprawiedliwości, będący wówczas w powijakach, nie pozwalał na procesy i karanie przestępców więzieniem, stąd też zabicie bandyty często stanowiło jedyne rozwiązanie), a wręcz romantyczną (najsłynniejszym motywem jest wszakże pojedynek „w samo południe”, gdzie zwycięża najlepszy i najszybszy). W „Bez przebaczenia” owa przemoc zostaje odarta ze wszelkiej chwały i piękna (jeśli można tego słowa użyć). Śmierć jest długa i powolna, nierzadko w zupełnie podłych warunkach (znów, wychodek, czy też finałowa strzelanina przy akompaniamencie grzmotów i ulewnego deszczu), zadawana z rozmysłem i bezwzględnie. 

 


 

Należy teraz przyjrzeć się postaci Williama Munny’ego, któremu również daleko do klasycznego bohatera gatunku. Jego podróż rozpoczyna się nie z chęci usprawiedliwionej zemsty, czy chęci wyrównania krzywd, lecz prozaicznym pragnieniem zapewnienia stabilności finansowej dzieciom.

Munny nie jest postacią krystaliczną. Wręcz przeciwnie, nigdy chyba nie było w jakimkolwiek westernie tak złego protagonisty. Zabójca mężczyzn, kobiet, dzieci. Okrutny wobec zwierząt. Alkoholik, w którym whiskey wyzwala najgorsze demony. Jeśli zmarła żona Munny’ego ujarzmiła jego krwiożerczość i sprawiła, że stał się (przynajmniej pozornie) lepszym człowiekiem, to jej odejście pozbawiło głównego bohatera jakiegokolwiek powodu, by wytrwać w tej zmianie. Wyprawa po nagrodę i wydarzenia, do jakich dochodzi w jej trakcie ponownie rozbudzają w nim uśpioną przemoc i brutalność. Kiedy Ned ginie z rąk Daggetta, skatowany na śmierć w akcie brutalnego pokazu siły, Munny… No właśnie? Czy krwawa jatka, jaką główny bohater urządza szeryfowi i jego ludziom jest uzasadnioną zemstą za śmierć przyjaciela? Czy może tylko wygodnym pretekstem, na jaki czekał od lat, być po raz kolejny dać upust swej żądzy krwi? Kiedy Munny szykuje się do oddania ostatniego strzału, „Mały” Bill utrzymuje, że na to nie zasłużył. Dla Munny’ego to żaden argument, co tylko dowodzi, że prawdziwa jest jednak druga wersja. 

 


 

Wybrzmiewa to tym głośniej w kontekście całej kariery Eastwooda, nierzadko grającego bohaterów uciekających się do przemocy jako najefektywniejszej metody rozwiązywania problemów (najlepszy przykład to oczywiście „Brudny Harry”) – rozlicza się więc nie tylko z westernem, ale i swym dorobkiem artystycznym.




W epilogu filmu dowiadujemy się, że główny bohater porzucił farmę i resztę życia spędził w San Francisco, trudniąc się sprzedażą mebli. Absurdalna zwięzłość i prozaiczność tego zakończenia jest jak cios obuchem. Rozlew krwi, bezsensowne zabójstwa dokonywane bez krzty litości, rozkręcająca się spirala przemocy, wszystko to traci jakiekolwiek znaczenie.

Bez przebaczenia”, zakończony w ten właśnie sposób, staje się medytacją nad naturą przemocy – zła tkwiącego w ludziach i okolicznościach, w jakich znajduje ono ujście. Motywy westernu, których fundamentami jest przemoc właśnie, zostały odwrócone, odarte ze wszelkiego piękna i szlachetności, ukazane w całej swej brzydocie. Eastwood rozlicza się z gatunkiem, całkowicie i totalnie: podział na dobrych i złych nie istnieje, są tylko ludzie mniej lub bardziej skłonni, być chwycić za broń z różnorakich powodów. Piękne legendy to kłamstwa i plotki. Dziki Zachód to nie dramatyczne pojedynki w słońcu, w samo południe, na głównej ulicy miasteczka, tylko bezsensowna śmierć nieuzbrojonego kowboja w wychodku.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...