niedziela, 3 marca 2024

Ekspansje

 

Rozmiar ma znaczenie


czyli o ekspansjach słów kilka



Na samym początku, wybaczcie tytuł – nie mogłem się oprzeć. Oddaje on jednak całkiem dobrze to, o czym będzie dzisiejszy wpis, mianowicie o ekspansjach. Jest to termin rzadko używany i oznacza on adaptacje krótkometrażowych filmów na długi metraż. Rzecz jasna, są różne definicje tego, jaki film klasyfikuje się jako krótko- (od kilku do kilkudziesięciu minut, najczęściej oscylując w okolicach 30-40 minut) a jaki długometrażowy (od godziny do najczęściej dwóch). Skąd zatem termin ekspansja? Oznacza on bowiem proces rozrastania się czegoś, nie tylko jeśli chodzi o długość, ale też inne wymiary i czas. Pisząc moją pracę magisterską, nie udało mi się znaleźć zbyt wiele prac teoretycznych o ekspansjach, w przeciwieństwie do sequeli, prequeli czy remake’ów. A szkoda, bo ekspansje to ogromnie ciekawe zagadnienie teoretyczne pod kątem procesu i efektu adaptacji.


Historia ekspansji


Podobnie jak poprzednio omawiane rodzaje filmów, ekspansje nie są niczym nowym, choć zdecydowanie nie goszczą na ekranach tak często, jak one. Najczęściej możemy oglądać, kiedy reżyser postanowi rozwinąć nakręcony uprzednio przez siebie krótkometrażowy film (lub etiudę). Tak robili choćby George Lucas („THX 1138”), Sam Raimi („Martwe zło”) Paul Thomas Anderson („Boogie nights”), lub chyba najbardziej znana „Maczeta” (choć ten ostatni akurat rozpoczął żywot jako zwiastun!). Aspekty finansowe grają tu dużą rolę – zyskawszy reputację w świecie filmu, reżyserzy mają do dyspozycji większe pieniądze aby nakręcić film „z prawdziwego zdarzenia”, a nie tylko niskobudżetową „wprawkę”.



Po, przed i w tamtym momencie


„Blizny przeszłości” w reżyserii Billy’ego Boba Thorntona to pierwsza ekspansja, jakiej się dziś przyjrzymy. Powstał on na podstawie 29-minutowego filmu „Some folks call it a sling blade” (reż. George Hickenlooper). „Some folks…” opowiadał o dwóch reporterkach, które przybywają do zakładu psychiatrycznego, żeby przeprowadzić wywiad z opóźnionym umysłowo Karlem Childersem (również Thornton). Karl ma wyjść na wolność po kilkunastu latach, po tym jak w wieku 13 lat zabił swoją matkę i jej kochanka.

„Blizny przeszłości” rozpoczynają się właśnie tym wywiadem, po czym śledzą losy Karla już na wolności, jego przyjaźni z 12-letnim Frankiem Wheatley’em i jego matką, Lindą, będącą w związku z brutalnym Doylem. Sam wywiad jest właściwie identyczny jak w „Some folks…”, choć nakręcony w kolorze i z innymi aktorkami. Można by więc określić „Blizny przeszłości” jako swego rodzaju remake-sequel: zawiera krótkometrażowy film i jest jednocześnie jego kontynuacją. Zakwalifikowanie go jako ekspansji jest uzasadnione natomiast dwoma aspektami. Po pierwsze, scenami, w których Karl powraca do swojego rodzinnego domu, wspominając traumatyczne dzieciństwo, naznaczone ubóstwem i przemocą. Fakt, te elementy były krótko opisane w „Some folks…”, ale w „Bliznach przeszłości” dosłownie trafiamy do domu Karla. Pełnią one zatem rolę prequela (choć nie dosłownie). Czy można zatem zdefiniować ekspansję jako prequel-remake-sequel? W pewnym sensie tak, ale istotne jest to, że poszczególnych elementów nie da się rozdzielić (pamiętacie „The Godfather saga”? Czy oglądane w dowolnej kolejności części „Gwiezdnych wojen”?). Film Thorntona traktuje je jako integralne części całości. Wywiad, będący jednocześnie punkt zwrotnym w życiu Karla, jest punktem wyjścia dla całego filmu. Jego dalsze losy, będące odpowiedzią na pytania zadawane przez reporterkę. Przeszłość Karla, będąca kluczem do tego, kim jest i czemu zrobił to, co zrobił.

Po drugie, nie chodzi tylko i wyłącznie o fabułę, ale i kontekst. „Some folks…” stawiał pytania o reintegrację potencjalnie niebezpiecznych jednostek do społeczeństwa, ale nie odpowiadał na nie. „Blizny przeszłości” dawały widzom szerszą perspektywę – ukazywały zgniliznę, jaką kryją spokojne małe miasteczka w USA. Przedstawiały rodzinę nie jako bezpieczne miejsce, lecz takie, w którym przemoc przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Karl był więc produktem swego otoczenia, który po latach znów znalazł się w takiej samej sytuacji, w jakiej sam niegdyś był. Pytanie o to, czy Karl powinien wyjść na wolność, otrzymało odpowiedzi w postaci ukazania warunków jego tragicznego dzieciństwa i patologii nadal obecnych w społeczeństwie.


Droższe znaczy lepsze


W przypadku ekspansji istotną rolę odgrywa też wspomniana przeze mnie kwestia finansowa. Przykład: „Dystrykt 9” Neila Blomkampa, na podstawie filmu „Alive in Joburg” swojego autorstwa. Pseudo-dokument opowiadał o obcych, który przybyli na Ziemię i z niewyjaśnionych przyczyn musieli na niej pozostać. To poskutkowało zamknięciem ich w gettach w Johannesburgu. „Dystrykt 9” jest ekspansją pod względem fabularnym: poznajemy przyczynę, dla której obcy nie mogli odlecieć, jak i szerszy kontekst ich prześladowań.

Nie chcę jednak zajmować się aspektami fabuły (w krótkometrażowym pierwowzorze jej właściwie nie było), ale budżetem właśnie. „Alive in Joburg” był nakręcony za przysłowiowe grosze. I było to widać: obcy ubrani byli w ludzkie ubrania, aby ukryć ciała aktorów, a maski noszone przez nich były ewidentnie gumowe. Choć paradokumentalny styl (ziarnisty obraz, praca kamery) pozwalał to zamaskować, to już w „Dystrykcie 9”, w którym było wiele scen akcji, nie udałoby się to. Na szczęście, Blomkamp miał do dyspozycji znacznie większy budżet (jednym z producentów filmu był sam Peter Jackson). Obcy otrzymali więc w pełni cyfrowo animowane ciała, sceny walk z użyciem ich broni robiły wrażenie, a, w przeciwieństwie do „Alive in Joburg” mogliśmy podziwiać statek kosmiczny obcych nie w jednej scenie, ale wielokrotnie.

O ile sequele, prequele i remaki bardzo często bywają nastawione wyłącznie na wyciągnięcie jak największych pieniędzy z portfeli widzów, to ekspansje są świetnym przykładem na to, że komercyjny aspekt tych przedsięwzięć pozwala utalentowanym twórcom niemal dosłownie zrobić coś z niczego i nadać swym pomysłom właściwą formę i oprawę.


W swoim własnym, niepodrabialnym stylu


Podobnie jak z remake’ami, ważny jest też sam twórca i szerszy kontekst kulturowy. Mowa tu o filmie „12 małp” Terry’ego Gilliama. Film jest adaptacją krótkometrażowego „Pilar”, w reżyserii Chrisa Markera. „Pilar” opowiadał o podróżniku w czasie, wysłanego w przeszłość, by zapobiec zagładzie ludzkości i będącego świadkiem swojej własnej śmierci, ostatecznie uwięzionym w pętli czasowej.

„12 małp” również przedstawiał te same wydarzenia, choć z istotnymi zmianami. Najważniejszą z nich była forma. „Pilar” był w pewnym sensie filmem eksperymentalnym, składającym się z pojedynczych klatek okraszonych narracją (nie byłoby zbyt wielkim przekłamaniem nazwanie go pokazem slajdów). „12 małp” to film z krwi i kości, z fabułą opowiedzianą przy pomocy środków filmowych. Film Gilliama został też odpowiednio uwspółcześniony – zamiast Zimnej Wojny i zagłady atomowej, otrzymaliśmy jakże popularny w latach 90. motyw śmiertelnego wirusa.

„12 małp” to, podobnie jak „Przylądek strachu” Scorsese, przykład tego, jak twórca odciska na dziele swoje własne piętno. U Gilliama mamy wszystko to, co przewija się przez jego twórczość: chaos (zwierzęta uwolnione z zoo, biegające swobodnie po ulicach), szaleństwo (główny bohater, schwytany w trakcie swych podróży w czasie, trafia do zakładu psychiatrycznego) i oczywiście oprawa wizualna (charakterystyczne przechylone kadry). W „Pilarze” te elementy, siłą rzeczy, były nieobecne. Gilliam zaadaptował więc film Markera rozwijając go fabularnie i wizualnie na swój własny sposób.


Ekspansje są zaiste ciekawym zjawiskiem. Mnogość interpretacji, okazja dla twórców by rozwinąć skrzydła, dać popis swych własnych, wykształconych już umiejętności, lub umieścić opowieść w szerszym kontekście społecznym lub kulturowym. Tym większa szkoda, że procesowi adaptacji tych filmów przyjrzało się jak dotąd tak niewielu teoretyków. Warto więc, po obejrzeniu filmu powstałego na podstawie krótkiego metrażu, przyjrzeć się pierwowzorowi (lub na odwrót). Kto wie, być może właśnie powstało „coś z niczego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...