Niewinność utracona
„Quiz Show” (1994, reż. Robert Redford)
Zeitgeist – zestaw idei, wierzeń, odczuć, etc. charakterystycznych dla danego okresu w historii1
Jeśli chodzi o filmy, często mówi się o klimacie – charakterystycznych kostiumach, scenografii, muzyce. Takie tło jest rzecz jasna niezbędne – choćby dla realizmu, jaki odróżnia film od teatru. Ale klimat, czy zeitgeist, to coś znacznie więcej. To uchwycenie pewnego rodzaju nastroju, zmian zachodzących w społeczeństwie. I to właśnie udało się Robertowi Redfordowi w „Quiz Show” z latami 50. w Stanach Zjednoczonych, którym przyjrzał się pod płaszczykiem analizy skandalu związanego z teleturniejami telewizyjnymi, które zszokowały ówczesną opinię publiczną.
„Przy 64 tysiącach dolarów za pytanie, mam nadzieję zapytają się ciebie o sens życia.”
Choć film Redforda odbiega od autentycznych wydarzeń po wieloma względami, to historia wydarzyła się naprawdę. Okazało się, że cieszące się ogromną popularnością teleturnieje (jak „Twenty One”, na którym skupia się film) były w rzeczywistości ustawione. Uczestnicy znali pytania, które otrzymywali od producentów, naciskanych z kolei przez sponsorów programu zainteresowanych dochodami z reklam. Trójka głównych bohaterów filmu, Charles Van Doren (Ralph Fiennes), Herbert Stemple (John Turturro) i Richard Goodwin (Rob Morrow) znalazła się w samym centrum konfliktu, a Redford przygląda się ich dylematom moralnym.
„Za 70 tysięcy, Herb, możesz dać się upokorzyć!”
„Quiz Show” analizuje cały łańcuch zależności, które pozwoliły na to, że do skandalu w ogóle doszło. Na samej górze – sponsorzy, wszechpotężni, przekonani o swej nietykalności (rewelacyjny epizod Martina Scorsese). Jeśli program nie zapewnia im zysku, to trzeba go odpowiednio „podrasować”. To zmartwienie producentów (David Paymer i Hank Azaria) – oni zdają sobie sprawę, że trzeba w takim razie umieścić w teleturnieju zawodników, których publika będzie uwielbiać (oczywiście pomagając jej w tym, lansując ich w innych programach). Na końcu łańcucha – Stemple i Van Doren. Ten pierwszy – niezbyt urodziwy, zakompleksiony i namolny, choć obdarzony ogromną wiedzą. Ten drugi wydawał się być stworzony do telewizji – przystojny, oczytany, pochodzący z inteligenckiej rodziny. Stemple musiał się więc podłożyć, zaś Van Doren, jako jego następca, znalazł się nagle u szczytu sławy. Siłą filmu Redforda jest więc to, że rozkłada winę po równo – każdy z uczestników skandalu dołożył swoją cegiełkę do oszustwa, a jednocześnie samemu będąc ofiarą.
Stemple zgodził się przegrać, mamiony obietnicą dalszej kariery w telewizji. Nigdy to oczywiście nie nastąpiło, przez co niegdysiejszy zwycięzca postanowił się zemścić, donosząc na nieuczciwe praktyki twórców „Twenty One”. Oczywiście nie przeszkadzało mu, kiedy to on dostawał odpowiedzi, tak jak nie przeszkadzała mu jego zaaranżowana przegrana. Dopiero utrata pieniędzy ze wcześniejszych wygranych i wycofanie się producentów ze wcześniejszych obietnic sprawiło, że zaczął szukać zemsty. Były też powody osobiste: nie potrafił znieść, że zastąpił go Van Doren (lub, jak go nazywa w jednej ze scen, Van Kretyn). Stemple przypomina więc przestępcę, który, tracąc grunt pod nogami, decyduje się donieść na swoich dawnych kolegów.
Jeszcze ciekawszym przypadkiem jest sam Van Doren. Do teleturnieju zgłosił się dla zabawy i zrządzeniem losu wpadł w oko producentom. Ciężko nazwać Van Dorena czarnym charakterem – inteligentny i szanowany wykładowca akademicki, który po prostu ulega pokusie sławy i pieniędzy. Nie jest to powiedziane wprost, ale z subtelnej gry Fiennesa możemy dostrzec głęboko ukryte pragnienie sławy, wyróżnienia się, a nawet przyćmienie sławą swego ojca, Marka (Paul Scofield). Van Doren sprzedaje duszę diabłu na raty – wpierw ulega podszeptom twórców „Twenty One” o tym, jak cudownym idolem dla młodzieży by był (więcej o tym później). Potem, wbrew swej woli, dostaje pytanie, które już poznał na castingu. Fiennes genialnie odgrywa ten moment, kiedy Van Doren, upojony zwycięstwem, pomimo moralnego kaca, wmawia sam sobie, że to tylko niewinne kłamstewko, nic nie znaczące wobec pieniędzy, jakie właśnie zdobył. Następnie, zagłuszając wyrzuty sumienia, nie zgadza się na otrzymywanie odpowiedzi, a samych pytań – jak gdyby fakt, że będzie musiał zajrzeć do encyklopedii, czynił go mniej winnym. Krok po kroku, kawałek po kawałku, wpada w całą mistyfikacje coraz głębiej – kiedy chce się wycofać, jest już za późno na uniknięcie konsekwencji.
„Myślałem, że uda nam się dopaść telewizję. A to ona dopadnie nas.”
Trzecim z bohaterów jest Richard Goodwin (którego książka posłużyła za materiał źródłowy), młody prawnik prowadzący śledztwo w sprawie nieprawidłowości w teleturniejach. To z jego perspektywy oglądamy rozwój wydarzeń. Goodwin to idealista, który zdaje sobie sprawę, że korzenie oszustwa sięgają głębiej niż sama stacja telewizyjna. W swojej pogoni za sprawiedliwością zaczyna jednak przymykać oczy na to, co robili uczestnicy, zwłaszcza Van Doren. Goodwin ulega w pewnym sensie jego charyzmie, chce nawet tak zaaranżować przesłuchanie, żeby Van Doren uniknął odpowiedzialności (co, koniec końców, się nie udaje). Redford pokazuje więc skomplikowaną siatkę współzależności w kwestii winy – czy spada ona na prowodyra, pośredników, czy wykonawców? Czy może na każdego?
Stemple i Van Doren sami padli ofiarą manipulacji, a jednocześnie brali w niej czynny udział. Ten moralny węzeł gordyjski przecięty zostaje dopiero w jednej z ostatnich scen filmu. Van Doren przyznaje się do winy w starannie przygotowanym oświadczeniu, być może nawet świadomie licząc na to, że gładkie słowa, których niewątpliwie nauczył się wygłaszać przed kamerami, zdejmą z niego odpowiedzialność. Członkowie komisji doceniają jego szczerość i głębokie przemyślenia. Dopiero na samym końcu jeden z nich wyłamuje się i mówi: „Nie sądzę, że dorosły człowiek o pańskiej inteligencji powinien być pochwalony za to, że wreszcie powiedział prawdę”. I dopiero w tym momencie, Van Doren, przestaje liczyć na łaskę (jak niegrzeczne dziecko, które myśli, że piękne przeprosiny uchronią go przed karą) i zdaje sobie sprawę (a widzowie wraz z nim), że on też jest winny.
Ostatecznie jednak, śledztwo zatrzymało się na producentach teleturnieju. Dan Enright (David Paymer) przyjmuje całą odpowiedzialność na siebie, pozwalając sponsorom uniknąć kary.
„Publiczność ma bardzo krótką pamięć. Korporacje nigdy nie zapominają.”
„Quiz Show” nie jest tylko zwykłą psychodramą, opowieścią o winie i karze, ale przede wszystkim uchwyceniem USA w istotnym momencie historii, w której utraciły one swą niewinność. W latach 50. XX wieku Stany cieszyły się ekonomiczną prosperity, napędzaną powojennym boomem. Już w pierwszej scenie filmu widzimy Goodwina w salonie Chryslera, a kamera z niemal fetyszyzacją rejestruje lśniącą karoserię, skórzaną tapicerkę i piękne, opływowe kształty auta. Był to czas, gdy każdy chciał mieć takie cacko w garażu – wraz z pięknym domkiem na przedmieściach lub na wsi. A telewizja tworzyła złudzenie, że można to było osiągnąć. Medium to rosło w siłę, wypierając radio, a niemal każde gospodarstwo domowe miało odbiornik telewizyjny. W siłę rosły też ogromne korporacje, które wykorzystywały telewizję do reklamowania swych produktów (podkreślanie, że marka Geritol jest sponsorem teleturnieju przed każdym odcinkiem dziś może budzić śmiech, ale wówczas było najefektywniejszym sposobem, by nazwa pozostała w głowach widzów). Swoją drogą, to właśnie wtedy rozkwitać zaczęły agencje reklamowe (zapewne kojarzycie „Mad Men”). Korporacyjna Ameryka zaczęła się prężnie rozwijać, a środki masowego przekazu otwierały jej zupełnie nowe możliwości, nie tylko te legalne. Zrodził się kult konsumpcji i sukcesu („Publiczność nie włącza telewizorów dla popisów inteligencji. Chcą oglądać pieniądze.”, mówi w pewnym momencie prezes Geritolu). Zaczęto więc korzystać z okazji, by, nie zawsze w moralny sposób, zwiększać dochody (na marginesie, radio nie było wolne od podobnych afer – poczytajcie o skandalu Payola). Redford (w przeciwieństwie chociażby do Olivera Stone’a), nie kreuje jednak paranoidalnej wręcz wizji macek korporacji we wszystkich dziedzinach życia. Prezentuje całą sytuację z niemal ponurą zadumą – najwyższe szychy unikają odpowiedzialności, płotki zostają rzucone na pożarcie, te bardziej ogarnięte, chroniące swych mocodawców, dostają potem szansę na dalszą karierę. Reżyser nie prawi morałów, nie oskarża. Pokazuje najzwyczajniej w świecie moment w historii, w którym warunki ekonomiczne i społeczne sprawiły, że kilka osób podjęło takie a nie inne decyzje (rzecz jasna nie umniejszając ich winie). I ze smutkiem patrzy, jak Stany Zjednoczone otwierały powolutku sobie drzwi do późniejszych skandali, jak choćby afera Watergate (która swego czasy fascynowała Redforda).
„Quiz Show” jawi się więc
jako swego rodzaju wehikuł czasu, zabierający nas do czasów
smukłych samochodów, Bobby’ego Darina i ekscytacji kolejnym
odcinkiem „Twenty One”. A jednocześnie pokazuje, jak owe
„prostsze” i „lepsze” czasy nadżerało już zepsucie i
kłamstwo. Jak niewinność została wypierana przez manipulacje i
nieuczciwe praktyki biznesowe. A jednak! Kiedy producenci
teleturnieju kuszą Van Dorena, mówią mu, że jeśli zgodzi się
wejść w przekręt, zrobi to dla dobra społeczeństwa, które
potrzebuje takiego wzoru do naśladowania jak on: wykształconego i
elokwentnego przedstawiciela świata akademickiego. Pomimo
amoralności całej tej sytuacji, cała ironia leży w tym, że
przynajmniej dbano jeszcze wtedy o to, żeby nawet fałszywi idole
trzymali jednak pewien poziom. Przypomnijcie sobie tylko, kogo do
świadomości publicznej, po niemal pół wieku, wprowadziły reality
show pokroju „Baru”.
1https://dictionary.cambridge.org/dictionary/english/zeitgeist
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz