Podróż scenarzysty
„Mank” (2020, reż. David Fincher)
Zastanawiające może być to, że Hollywood bardzo rzadko kieruje swoje kamery na siebie samych i swoją własną historię. I nie mówię tu o fantazjach pokroju „Pewnego razu… w Hollywood”, czy innych filmach gdzie Fabryka Marzeń jest tłem, lecz o biografiach – czy to aktorów, czy reżyserów. Poza kilkoma wyjątkami („Chaplin” czy „Trumbo”), takich filmów powstało bardzo niewiele. Więcej doświadczenia zdaje się mieć w tym telewizja, gdzie powstały już biografie Audrey Hepburn, Marylin Monroe (kilka!) i Elizabeth Taylor. A chyba jeszcze mniej wdzięcznym tematem pozostają scenarzyści (znów, jedyny wyjątek to „Trumbo”). Omawiany dziś „Mank” Davida Finchera, to jednak nie tylko biografia, odhaczająca kolejne punkty z życia bohatera, lecz przede wszystkim, zaduma nad istotą tego zawodu.
„Nie można uchwycić ludzkiego życia w dwie godziny. Można mieć tylko nadzieję, że uda się pozostawić jego wrażenie”
Herman J. Mankiewicz wpisał się w historię kina jako scenarzysta „Obywatela Kane’a” i to właśnie o okresie pisania tego scenariusza opowiada film Finchera. Wbrew pozorom, nie jest to jednak spojrzenie za kulisy powstawania jednego z arcydzieł kina. „Mank” skupia się bowiem na osobistej podróży Mankiewicza. Kiedy poznajemy go w filmie po raz pierwszy, Mankiewicz jest już ważną figurą w Hollywood, a konkretniej w wytwórni MGM. W genialnej interpretacji Gary’ego Oldmana, Mankiewicz zdaje się być chodzącą sprzecznością. Z jednej strony wiecznie podgryzający rękę, która go karmi, sarkastyczny wobec szefostwa. Z drugiej, z ochotą odwalający chałturę, by móc finansować swoje dwie namiętności: alkohol i hazard. Oldman wraz z Fincherem bardzo ciekawie stylizują jego postać – wydaje się żywym stereotypem hollywoodzkiego scenarzysty: inteligentny, zabawny, zblazowany, siedzący przed maszyną do pisania z papierosem w ustach i szklanką whisky pod ręką.
Cały film zresztą zdaje się być hołdem dla ówczesnego Hollywood, od muzyki po znakomitą scenografię. Jest to jednak „tylko” tło – Fincher powoli odsłania mroczne oblicze owego okresu: polityczne machinacje, przetrącone kręgosłupy moralne, wpływy mediów uosobionych przez magnata Williama Randolpha Hearsta. Mankiewiczowi przyjdzie więc w końcu przewartościować podejście do swojej pracy i zawodu i zdecydować, w co tak naprawdę wierzy.
„I jest przywiązana do katarynki, na wspaniałym złotym łańcuchu.”
Punktem przełomowym dla Mankiewicza staje się przegrana Uptona Sinclaira w wyborach. Opowiadający się za socjalizmem pisarz traci poparcie przez kampanię Hearsta, finansowaną i wspieraną przez studia filmowe i ich pracowników. Mank, wpierw dystansujący się od polityki, z czasem zaczyna dostrzegać coś w idealizmie Sinclaira, choć nie ma jednocześnie żadnych wątpliwości, kiedy zostaje poproszony o poprawienie filmu propagandowego wymierzonego w Sinclaira. Mankiewicz nie robi tego ze złośliwości ani z powodu przekonań politycznych, lecz przez własne zadufanie, chęć pokazania swego talentu. Tej decyzji przyjdzie mu potem bardzo żałować. Pycha jest zresztą jednym z ważniejszych motywów w filmie. Mankiewicz jest przekonany (słusznie) o własnym geniuszu, ale rozmienia się na drobne. Film genialnie pokazuje ten paradoks – kogoś wybitnie utalentowanego, a jednocześnie tkwiącego w wygodnym i ciepłym bagienku wyrobnika. Mankiewicz w końcu zostaje zmuszony do przełknięcia bardzo gorzkiej pigułki. Po przegranej Sinclaira i wtargnięciu na przyjęcie Hearsta, Mankiewicz brutalnie atakuje werbalnie wszystkich zebranych (w tym Louisa B. Meyera, szefa MGM). Hearst sprowadza go na ziemię, porównując go do małpki kataryniarza: przekonanej o swojej wyjątkowości, o tym, że bez niej, jej pan umarłby z głodu; lecz zupełnie nieświadomej, że to ona jest własnością, tańczącą, jak jej zagrają.
Fincher stawia więc ciekawe pytanie, aktualne nawet dziś, i to nie tylko w kontekście scenarzystów. Na ile twórca (pisarz/dziennikarz/itd.) ma wolność pisania tego, czego chce, a na ile robi to, co wyżej postawione osoby mu pozwolą? Do jakiego momentu można iść na kompromisy, a kiedy w końcu trzeba obstawać przy swoim? To ten moment będzie kluczowy, kiedy Mankiewicz podejmie się potem pracy nad „Obywatelem Kanem”, będącym delikatnie zamaskowaną biografią Hearsta. Tylko, że przyjdzie mu też rozważyć kwestie nie tylko odpowiedzialności wobec siebie i swych przekonań, ale i innych.
„Mam nadzieję, że kiedy powstanie, wybaczysz mi.
A ja mam nadzieję, że ty mi wybaczysz, jeśli nie powstanie.”
Kiedy powstaje film, ma on zdecydowanie większe szanse, by przebić się do umysłów masowej widowni niż książka, czy prawdziwa historia będąca podstawą tego filmu. I wtedy to, co na filmie zostało pokazane, często jest brane za prawdę.
Marion Davies (Amanda Seyfried) była hollywoodzką aktorką i partnerką Hearsta. Jej postać była pierwowzorem Susan Alexander Kane w „Obywatelu Kane”. Był to zdecydowanie mało pochlebny portret – pozbawiona talentu śpiewaczka, z której Kane, wykorzystując swe medialne imperium, stara się zrobić gwiazdę. W rzeczywistości (co przyznawał potem nawet sam Welles), Davies była utalentowana, a protekcja Hearsta pozwoliła jedynie studiom dostrzec jej zdolności aktorskie. Fikcja okazała się jednak być potężniejsza od prawdy i Davies do końca życia miała przypiętą łatkę pięknej, acz niezbyt zdolnej aktoreczki, która zrobiła karierę przez łóżko.
Relacja Mankiewicza z Davies również przebrzmiewa przez cały film. Oboje nadają na tych samych falach i rodzi się między nimi przyjaźń. Kiedy Mankiewicz decyduje się napisać „Obywatela Kane’a”, i przedstawić w nim Marion/Susan, staje przed kolejnym dylematem, a Fincher stawia kolejne pytanie, tym razem właśnie o odpowiedzialność wobec innych, a nawet samej historii. Na ile twórca musi trzymać się prawdy? Na ile może sobie pozwolić w kwestii ubarwiania czy wręcz zmieniania jej, tak by film był jak najciekawszy? Czy można w tym celu odmalować kogoś prawdziwego w złym świetle?
Mankiewicz ostatecznie wybiera fikcję, choć wie, że oznacza to koniec ich relacji. Jest to w pełni świadoma decyzja i rozumie jej konsekwencje. Rozumie je też Marion. Wie, że aby Mankiewicz mógł w pełni zrealizować swój potencjał, będzie musiał ją „poświęcić”. Wie też, że jej partner będzie próbował nie dopuścić do powstania tego film. Faktycznie, Hearst próbował zatrzymać produkcję „Obywatela Kane’a”, lecz ostatecznie mu się to nie udało. Już na zawsze został unieśmiertelniony jako zgorzkniały, wszechpotężny bogacz. A Marion jako jego pozbawiona zdolności artystycznych zdobycz.
Kiedy na samym końcu filmu widzimy Mankiewicza z Oscarem za „Obywatela Kane’a”, nie jest już tym samym człowiekiem. Nabrał pewności siebie, porzucił chałturę i pracę na złotym łańcuchu. Napisał arcydzieło. Przede wszystkim jednak, zrozumiał swą odpowiedzialność jako scenarzysty. Zrozumiał potęgę kreatywności i tworzenia wartościowych dzieł. Tego, jak przedstawia się w nich innych ludzi.
Przez cały film na ekranie pojawiają się nagłówki scen i wskazówki sceniczne, czym Fincher nadaje swemu dziełu pewien meta aspekt, podkreślając rolę scenarzystów. Tych niewidocznych osób, siedzących przed kartką papieru, maszyną do pisania, komputerem, z mocą kreowania rzeczywistości. Nie tylko tej filmowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz