piątek, 29 grudnia 2023

Foxcatcher

 

W trójkącie

 


 

Foxcatcher” (2014, reż. Bennett Miller)


W ostatnich latach coraz więcej mówi o różnicach klasowych. Osławiony „jeden procent” i ludzie żyjący za najniższą krajową; luksusy i ubóstwo; oderwanie od rzeczywistości i brak możliwości awansu. Nic więc dziwnego, że odbicie tej dyskusji można znaleźć coraz częściej na ekranach kin. „Parasite”, „Menu”, „W trójkącie”, do pewnego stopnia „Joker”. Jednak jednym z pierwszych filmów opowiadających o patologiach wynikających z tych podziałów był omawiany dziś „Foxcatcher”.


Uważam cię za przyjaciela. A moi przyjaciele mówią do mnie „orle”. Albo „złoty orle”. Obydwa mogą być. Albo John. Albo trenerze.”


Foxcatcher” opowiada opartą na prawdziwych wydarzeniach historię zabójstwa Davida Schultza, złotego medalisty olimpijskiego w zapasach, przez Johna du Ponta, dziedzica fortuny i miłośnika zapasów, który budował własną drużynę. Wpierw zrekrutował młodszego brata Davida, Marka, zapewniając mu pieniądze i szansę na osiągnięcie sukcesu. Ale to, co Markowi wydawało się szansą od losu, szybko okazało się koszmarem, napędzanym przez postępującą chorobę psychiczną du Ponta i jego uzależnienia.

Na pierwszy rzut oka można „Foxcatcher” wydaje się być jednym z filmów z gatunku „true crime”. Głośna swego czasu sprawa, morderstwo i odpowiedzialny za nie niezrównoważony psychicznie bogacz. Ale Millera i scenarzystów, Dana Futtemana i E. Maxa Frye’a nie interesuje dokumentalna inscenizacja. Przyglądają się za to temu, co pod powierzchnią: osobliwemu trójkątowi, będącemu jednocześnie swego rodzaju mezaliansem, a jednocześnie kompleksom napędzających głównych bohaterów.

Mark (Channing Tatum), również złoty medalista, nie sprawia wrażenia osoby, która jest spełniona. Żyje z dnia na dzień w małym mieszkaniu, imając się różnych prac, a wieczorami gapiąc się w telewizor lub grając na Gameboy’u. Propozycja du Ponta, by prowadził jego drużynę zapaśniczą wydaje się być dla Marka, który spędził całe życie w cieniu brata, szansą na swój własny sukces. Szybko znajduje się pod wpływem du Ponta, dostając od niego, to, czego nigdy nie zaznał – pochwały, wiarę w niego, przyjaźń (a przynajmniej to, co w oczach du Ponta za nią uchodziło). Z czasem jednak te relacja zaczęła zmieniać się w coś odmiennego. Szukający ciepła Mark uzależnił się od du Ponta, szukając jego poklasku przy każdej możliwej okazji i starający się mu towarzyszyć we wszystkim (z braniem narkotyków włącznie). Kiedy du Pont ściąga do swej posiadłości Davida, a Mark przestaje mu być potrzebny, młodszy z braci gwałtownie tracić poczucie własnej wartości (od obżerania się przed zawodami, aż po finał filmu, gdzie zarabia na życie walkami w klatkach). Historia Marka to ciężar znakomicie udźwignięty przez Tatuma, który nie boi się ukazać swego bohatera jako niezbyt rozgarniętego osiłka, skrywającego w sobie desperackie pragnienie akceptacji i miłości.

 


 

Postać Johna du Ponta (Steve Carell), napędzająca całą historię, skojarzyła mi się osobiście z Nosferatu z filmu Murnaua. Wielki, haczykowaty nos, blada cera, przygarbiona postura. Faktycznie, du Pont ma w sobie sporo z wampira. Ludzi traktuje jak zabawki – kiedy wyssie z nich podziw wobec swojej własnej osoby, a oni zrobią, to, czego od nich oczekiwał, po prostu porzuca ich. Ale podobnie jak Tatum, Carell również sięga głębiej niż tylko do powierzchni zepsutego bogacza, któremu fortuna pozwala spełniać wszelkie zachcianki. Du Pont w jego wykonaniu skrzywiony był już od dzieciństwa, kiedy dowiedział się, że jego jedyny przyjaciel był opłacany przez jego matkę. Du Pont, desperacko szukający miłości swej oschłej rodzicielki (Vanessa Redgrave). Du Pont, nie potrafiący nawiązać żadnej prawdziwej relacji, zastępujący uczucia pieniędzmi i domagający się poklasku przy każdej możliwej okazji. Du Pont, każący nazywać się trenerem, choć jest w stanie wykonać tylko najbardziej podstawowe ruchy. Du Pont, pozostawiony sam sobie, popadający w coraz większe szaleństwo, napędzane dodatkowo alkoholem i kokainą. 

 


 

Ostatnią częścią tego trójkąta jest David (Mark Ruffalo), najnormalniejszy z tej całej trójki. Kochający mąż, oddany ojciec. Sport jest dla niego ważną, lecz nie najważniejszą częścią życia. Kocha i troszczy się bezwarunkowo o swego młodszego brata i widząc, jak zły wpływ ma na niego du Pont, stara się go uratować, co ostatecznie przepłaca życiem. David nie wydaje się być najbardziej interesującą postacią w tym filmie. Ale to właśnie jego normalność staje się dla Marka i du Ponta punktem odniesienia. Dla tego pierwszego – symbolem sukcesu, na który Mark stara się desperacko zapracować. Dla tego drugiego – symbolem szczęścia, człowieka kochanego i kochającego innych, czego z kolei du Pont nie może znieść; jak zresztą tego, że David zdaje się być jedynym, który potrafił du Pontowi się przeciwstawić. 

 


 

 

„Foxcatcher” odmalowuje wszystkie te emocje w chłodnych, szarych barwach. Ten dystans jest jednak zwodniczy. Zazdrość, żal, kompleksy i niespełnione pragnienia cały czas buzują pod powierzchnią, nieubłaganie pchając fabułę ku tragicznemu finałowi.


„Nie obchodzą mnie kolejki, matko. Przewodzę ludziom!”


Pomimo tego, że właśnie ludzkie emocje są dla twórców filmu najważniejsze, to nie zapominają oni o tle, jakim są różnice w pochodzeniu i majątku braci Schultz i du Ponta.

Ci dwaj pierwsi dorobili się wszystkiego swoją ciężką pracą, du Pont ani dnia w życiu nie przepracował. Du Pont prawi komunały o wielkości Stanów Zjednoczonych, ale to zawodnicy w jego drużynie harują w pocie czoła na swoje sukcesy. Ciekawym motywem zresztą jest przedstawienie zapasów jako swego rodzaju pracy fizycznej, walki własnym ciałem, gołym rękoma – zestawionej z zamiłowaniem du Ponta do broni palnej, łatwej i szybkiej metody wyrządzenia komuś krzywdy. Dla Marka i Davida zapasy to pasja, sport, któremu oddają się z pełnym zaangażowaniem. Dla du Ponta to po prostu kolejne hobby: skoro może sobie kupić opancerzony transporter wojskowy, to czemu nie miałby zafundować sobie drużyny zapaśniczej? Jego postać ma jednak nawet pod tym względem rys tragiczny – du Pont w żałosny sposób realizuje swoje fantazje poprzez innych, samemu będąc zbyt słabym i niekompetentnym, by być sportowcem z prawdziwego zdarzenia.

„Foxcatcher” jest w pewnym sensie filmem sportowym. Daleko mu jednak od prostych historyjek o drużynach czy sportowcach, którzy pokonują przeciwności losu by zdobyć tytuł mistrza. Można by nawet powiedzieć, że przewrotnie pokazuje sport jako kolejną dziedzinę życia, którą rządzą pieniądze. By dobrze się przygotować, sportowcy potrzebują sprzętu, odpowiednich obiektów, a nawet czasu, który być może musieliby spędzić w pracy. Sponsorzy są im to w stanie zapewnić. Być może w zamian za umieszczenie ich loga na koszulkach, być może za wystąpienie w reklamie produktu. A być może za cenę własnej duszy, jak to ma miejsce właśnie w dziele Millera.


„Foxcatcher” traktuje zatem o różnicach klasowych niemalże pod płaszczykiem filmu sportowego i psychologicznego, subtelnie odmalowując ten, z braku lepszego określenia, wyzysk, fundowany tym biedniejszym przez tych najbogatszych. A jednocześnie nie zapomina o tym, że jakiekolwiek ogromne patologie nie rodziłyby się w tym systemie, to i tak największą siłą pozostaną ludzkie uczucia. Niekiedy silniejsze niż pieniądz, a niekiedy znacznie bardziej niebezpieczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...