Król i jego sługa
„Garderobiany” (1983, reż. Peter Yates)
Czym jest talent? Darem od Boga, wrodzoną zdolnością, a może czymś co można wyrobić? Jak to możliwe, że niektórzy zdobywają sławę i pieniądze, tworząc sztukę, podczas gdy inni wiodą przeciętne życie, nie osiągnąwszy nic wielkiego? Oczywiście, najlepszej analizy tego rozdźwięku dokonał Miloš Forman w genialnym „Amadeuszu”, ale rok wcześniej powstał inny film, również na podstawie sztuki teatralnej. Mowa o nieco zapomnianym „Garderobianym” Petera Yatesa.
„On chce LEKKIEJ Cordelii!”
Londyn, druga wojna światowa. Trupa aktorów, pod wodzą charyzmatycznego Sira (Albert Finney), pomimo ciągłych nalotów i spadających bomb starają się wykonywać swą pracę wystawiając Szekspira na deskach teatrów. Sir rządzi swym królestwem żelazną ręką, wspierany przez swego zaufanego garderobianego, Normana (Tom Courtenay). Sir jednak nie jest w najlepszej formie. Podeszły wiek i stres dają mu się coraz bardziej we znaki, przez co stopniowo zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Norman dzielnie stoi u boku swego mistrza, usługując mu we wszystkim – przygotowuje mu kąpiele, pomaga z charakteryzacją i kostiumami, załatwia sprawunki. Jak nietrudno się jednak domyślić, wszystko zmierza do tragicznego finału.
Nieprzypadkowo losy Sira i Normana stanowią odbicie „Króla Leara”, którego wystawiają. Starzejący się władca, świadomy nadchodzącego końca, wie, że będzie musiał niedługo oddać władzę. Norman to jego Błazen, ignorowany przez Leara/Sira, a jednak trwający przy nim, widzący więcej niż jest w stanie dostrzec Sir.
Widzimy więc swego rodzaju współzależność pana i sługi – na płaszczyźnie zawodowej. Sir, nie kłopoczący się przyziemnymi sprawami, oddelegowujący Normana do kupna mąki potrzebnej do charakteryzacji; i Norman, ganiający po zbombardowanym mieście w jej poszukiwaniu. To, co dla Sira jest błahostką, dla Normana oznacza niemal kwestię życia i śmierci (a konkretniej wystawienia sztuki). Sir nie ma w zwyczaju okazywać wdzięczności – w jednej ze scen, aktorzy wraz z Normanem wściekle tłuką w kotły i potrząsają blachą (na marginesie, jedną z najlepszych rzeczy w „Garderobianym” są właśnie kulisy produkcji teatralnych) niemal do utraty sił. Wściekły Sir pyta się, czemu zamiast burzy dostał „pierdzenie muchy”.
W dzisiejszych czasach takie środowisko pracy nazwano by toksycznym, a Sir mógłby być oskarżony o mobbing. „Garderobiany” ukazuje jednak tę bardzo skomplikowaną symbiozę również pod względem emocjonalnym.
„A co ze mną?”
Nie ma wątpliwości, że Sir jest wybitnym aktorem (swoją drogą, jego postać oparto na Donaldzie Wolficie, jednym z najznakomitszych aktorów brytyjskiego teatru). Niesamowicie charyzmatyczny i dominujący (genialna scena, w której donośnym głosem nakazuje zatrzymanie pociągu) – nietrudno się więc domyślić, czemu to właśnie on jest głową całego przedsięwzięcia. Tacy ludzie jak Sir to urodzeni przywódcy - nie słudzy, lecz ci, którym się służy. Norman jest pod tym względem całkowitym przeciwieństwem swego pana. Zahukany i zniewieściały, jedyną formą dominacji na jaką sobie pozwala to sarkastyczne uwagi. Lecz ta relacja ma swój rewers. Norman widzi i słyszy więcej niż Sir, zna machinacje i ambicje innych aktorów. Wie, co będzie potrzebne, by postawić swego wyczerpanego przedstawieniem mistrza na nogi.
„Garderobiany” dotyka zatem pewnego archetypu geniusza, osoby posiadającej tak zwaną „bożą iskrę”. Kogoś, kto jest w stanie osiągnąć rzeczy wielkie, stworzyć arcydzieło, doprowadzić swą firmę na szczyty bogactwa i sukcesu, stworzyć przełomową technologię. A jednocześnie pozbawionego umiejętności interpersonalnych, nieradzącego sobie w codziennym życiu. Takie osoby potrzebują więc kogoś, kto pomoże, lub nawet wyręczy ich w tych dziedzinach często biorąc tą pomoc za pewnik i nie okazując należnego szacunku i wdzięczności za nią.
Co więc kieruje takimi osobami jak Norman? Czemu godzą się na takie upokorzenia? Przez chęć ogrzania się w blasku sławy? Dla pieniędzy? Czy może dlatego, że skoro sami talentu nie posiadają, starają się sobie to w jakiś sposób rekompensować? Jak pisał w swojej recenzji „Garderobianego” Roger Ebert, to Norman postrzega się jako prawdziwą gwiazdę. Być może w pewnym sensie tak jest – skoro nawet tak wielkie indywiduum jak Sir nie wiedziałoby jaką sztukę wystawiają danego wieczora, to czy osiągnąłby tak wiele, pozbawiony wsparcia swego oddanego garderobianego? Lecz rola jaką przyjął Norman z definicji oznacza pozostawanie w cieniu. Nawet jeśli to on jest prawdziwą gwiazdą, to niewielu będzie o tym wiedziało. A skoro tak, to czy może się tym mianem określać?
Symbioza między Sirem a Normanem ma jeszcze jedno dno. Film sugeruje, że Norman jest homoseksualistą, nieszczęśliwie zakochanym w Sirze, spełniającym swe uczucia poprzez poświęcenie swego życia na służbę. I tragizm tej miłości ukazany zostaje w ściskającym z serce finale filmu, kiedy to Norman odkrywa, że poświęciwszy swe życie Sirowi, nie doczekał się nawet podziękowań.
„Garderobiany” pod płaszczykiem wglądu za kulisy teatru analizuje więc tę niejednoznaczną relację wielkich i maluczkich. Troski i ignorowania, poświęcenia i niewdzięczności. Uwielbienia dla ogromu talentu i braku docenienia ciągłego, codziennego wysiłku. I ceny, jaką przychodzi płacić za to, że oddało się swe uczucie komuś, kto właśnie tego uczucia nie odwzajemnił nawet w najmniejszym stopniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz