Definiując dekadę, definiując ludzi
„Telepasja” (1987, reż. James L. Brooks)
Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzwierciedleniem względnej politycznej i społecznej stabilizacji. Wojna w Wietnamie zakończyła się, a niepokoje wywołane aferą Watergate ucichły. Urząd prezydenta objął Ronald Reagan, rządzący dwie kadencje, zimna wojna dobiegała końca, zaś kapitalizm rozkwitał w najlepsze. Filmowcy skierowali zatem obiektywy kamer na coś zgoła innego niż kwestie geopolityczne.
Pojawił się nurt kina obyczajowego, nierzadko z zabarwieniem komediowym (najwyraźniej widownia chciała odpocząć po turbulencjach poprzedniej dekady). Kina, w którym kobiety (po drugiej fali feminizmu wyzwolone z ról gospodyń domowych i cieszące się już ugruntowanym wyzwoleniem seksualnym) i mężczyźni musieli przedefiniować swoje role, zarówno w związkach, jak i w miejscu pracy. Penny Marshall nakręciła „Dużego” w którym obserwowała ową dynamikę przez pryzmat kina fantasy, zaś Mike Nichols ukazywał mechanizmy międzyludzkiej wrogości w „Pracującej dziewczynie”. Był natomiast jeden film, który na warsztat wziął nie tylko interpersonalne relacje, ale też nadchodzące zmiany w mediach. Jego reżyserem był James L. Brooks, a filmem, o którym mowa, była „Telepasja”.
„- Słuchajcie tego. Na Florydzie pozwalają kręcić moment egzekucji. Puszczacie nagranie kiedy włączają prąd w krześle?
- Jasne.
- Czemu nie?
- Absolutnie.”
Trójkę naszych głównych bohaterów Brooks pozwala nam poznać już w dzieciństwie. Tom Grunnick żali się tacie, że nic mu po byciu przystojnym, skoro ma problemy z nauką. Aaron Altman dostaje łomot od kolegów ze szkoły, po tym, jak nie przypadła im do gustu jego mowa pożegnalna na zakończenie roku. Jane Craig zaciekle wali w klawisze maszyny do pisania i urządza ojcu pogadankę, kiedy ten kazał jej iść spać. Kilkanaście lat później drogi całej trójki (granych odpowiednio przez Williama Hurta, Alberta Brooksa i Holly Hunter) przetną się, kiedy Tom zostaje zatrudniony jako prowadzący przez stację telewizyjną, w której Aaron jest reporterem, zaś Jane producentką. Jak nietrudno się domyśleć, ich skomplikowane relacje staną się główną osią fabularną filmu.
James L. Brooks karierę rozpoczął w telewizji, zdobywając swoje pierwsze szlify jako scenarzysta (ciekawostka, to właśnie Brooks w dwa lata po „Telepasji” stworzy serial znany całemu światu jako „Simpsonowie”). W 1983 reżyser szturmem wziął ekrany kin, kiedy to nakręcił „Czułe słówka”. Ukazując z lekkością i umiejętnie wyważoną dawką humoru i dramatu historię relacji matki z córką na przestrzeni lat udowodnił, że potrafi pokazać w przystępny, acz nie uproszczony sposób zawiłości ludzkiego serca.
Można jednak śmiało stwierdzić, że to właśnie „Telepasja” była jego szczytowym osiągnięciem pod tym względem. I nie chodziło tylko o wybitne rozpisanie trójki głównych bohaterów. Oczywiście, film ogląda się znakomicie widząc rozterki sercowe Jane i konkurujących o jej względy Toma i Aarona. Brooks sięgał tu po wzorce wzięte jeszcze ze starych hollywoodzkich komedii romantycznych (gdyby „Telepasja” powstała, powiedzmy, 40 lat wcześniej, graliby tam z powodzeniem Cary Grant, Katherine Hepburn i, być może, Hume Cronyn albo James Stewart). Siłą filmu pozostawało to, jak dynamikę ich relacji wpisano w kontekst ich pracy, będącej świętością za Reagana.
„- To musi być miłe uczucie wiedzieć, że jest się najmądrzejszą osobą w towarzystwie.
- Nie. To jest okropne.”
Z pewnością kojarzycie filmy kręcone w połowie lat 80. w USA. Faceci w dwurzędowych garniturach biegnących z aktówkami na Manhattanie i kobiety w garsonkach z wydatnymi ramionami, długimi paznokciami i burzą lakierowanych włosów na głowie. Wiecznie w pędzie, wiecznie na telefonie. Rodzina przestała być wówczas priorytetem, stawiano głównie na samorozwój i robienie kariery oraz zarabianie (dużych) pieniędzy – wtedy zresztą pojawili się yuppies. Dzieło Brooksa pod wieloma względami jest takim wehikułem czasu (ze świetnie uchwyconą paletą kolorów w obiektywie Michaela Ballhausa), przede wszystkim jednak dlatego, że bohaterowie zdefiniowali byli po równo przez życie prywatne, jak i zawodowe. Ba, być może i nawet bardziej przez to drugie.
Cała trójka to single i ma się wrażenie, że ich życia prywatne są na tyle skomplikowane i nieprzyjemne, że uciekają od innych (i od samych siebie), rzucając się w wir pracy. Tom zdaje sobie sprawę, że swą pozycję zawdzięcza głównie swej prezencji, choć do miana prawdziwego dziennikarza nie ma co pretendować ze swoją inteligencją. Hurt nie boi się portretować swojej postaci jako kogoś niezbyt bystrego i chcącego się doskonalić, ale jednocześnie na tyle świadomego swej charyzmy, że potrafi ją wykorzystywać do własnych celów, nie myśląc o konsekwencjach. Aaron z kolei jest diablo inteligentny, ale kipi w nim od kompleksów, miewa paskudny charakter, zaś charyzmy za grosz (kwaśny styl gry Brooksa pasuje idealnie). Jane to perfekcjonistka, rozstawiająca ludzi po kątach, podatna na gwałtowne napady płaczu. Holly Hunter doskonale oddaje charakter osoby, która świetnie czuje się w pracy, kiedy może kierować innymi, ale niespecjalnie potrafi być sama ze sobą, boleśnie świadoma swego dominującego charakteru i tego, jak zraża do siebie ludzi.
To postać Jane jest typową kobiecą bohaterką filmów z tego okresu (może poza fryzurą). Silna, niezależna, robiąca karierę bez doświadczania seksizmu – a był to czas, kiedy przedstawicielki płci żeńskiej po raz pierwszy w historii mogły stawać na równi z mężczyznami w środowisku pracy. Budzi podziw to, jak uczciwie Brooks wraz z Hunter kreują jej postać. Nie jest ona bezwzględną harpią pnącą się do celu po trupach (zestawcie ją sobie z postacią graną przez Sigourney Weaver w „Pracującej dziewczynie”), ale też nie wyidealizowaną kobietą, która odnajduje miłość i oddaje się roli żony czy matki w iście hollywoodzkim zakończeniu (kolejna ciekawostka: Brooks wahał się, z którym bohaterem Jane powinna skończyć w związku – był nawet gotów nakręcić inne zakończenie - jego ostateczna decyzja wydaje się jednak być najlepsza).
W jednej znamiennej scenie, Tom porównuje swój debiut na antenie (z Jane, podającą mu kwestie w słuchawce) do seksu, jak gdyby można było stworzyć intymną relację wyłącznie w kontekście pracy. Bohaterowie „Telepasji” są ludźmi z krwi i kości – kochają, cierpią, ranią. Ale są też świadomi, że w ich życiu uczucia nie muszą być najważniejsze, a praca nieraz stanowi znakomitą alternatywę dla miłości, albo wręcz jej zamiennik.
„- Za to, co zrobiłeś, możesz stracić pracę!
- Za to co zrobiłem, dostałem awans.”
W moim wpisie poświęconym burzliwym latom 70.w amerykańskim kinie pisałem o etosie dziennikarza, który w obliczu afery Watergate stał się jeszcze istotniejszy, niż wcześniej. Po 10 latach od „Wszystkich ludzi prezydenta”, „Telepasja” stała się gorzkim proroctwem tego, co z tym etosem zaczęło się wówczas dziać. Aaron i Jane to dziennikarze z krwi i kości – profesjonaliści w swoim fachu, stojący na straży wartości. Nieprzypadkowo postać Jane Brooks oparł na Susan Zirinsky, reporterce i producentce, która była również konsultantką przy filmie. Po latach wspominała ona1, jak to zajmowała się Watergate, zszokowana tym, że jej współlokatorzy w college’u byli bardziej zainteresowani piciem na umór niż największym kryzysem instytucji państwa od lat. Nietrudno sobie wyobrazić, że Aaron i Jane również zostali zdefiniowani przez owe wydarzenia w kontekście zawodu. I nie dziwi wcale ich reakcja na pojawienie się Toma w redakcji. Tom stanowi antytezę tego, co sobą reprezentują: niezbyt oczytany, za to szalenie przystojny – ktoś, kogo, jak to się mów, kamera uwielbia.
Oto kolejna płaszczyzna, na której uczucia głównych bohaterów mieszają się z ich życiem zawodowym. Aaron gardzi Tomem, a jednocześnie zazdrości mu prezencji i zdolności towarzyskich, zwłaszcza z kobietami, a w szczególności z Jane. Ta z kolei jest tym bardziej rozdarta między rodzącą się miłością do Toma, a świadomością tego, co sobą reprezentuje i jakich zmian jest zwiastunem w jej uporządkowanym i ściśle kontrolowanym świecie (znów, zarówno w kwestii uczuć, jak i spraw zawodowych). W genialnie napisanej scenie Aaron ostrzega Jane przed Tomem, porównując go do diabła, który, krok po kroku, w zupełnie niewinny sposób przesunie środek ciężkości w mediach z rzetelności i wiedzy na wygląd i powierzchowność. Po czym z rozbrajającą (i bolesną) szczerością wyznaje Jane miłość. On też nie jest w stanie rozgraniczyć pracy i uczuć.
W tym aspekcie zaskoczenia nie będzie – potęga wszechmocnego dolara, która za Reagana urosła do rangi świętości, okaże się silniejsza niż moralność i zasady. Pod wieloma względami dzieło Brooksa okazała się prorocze – wystarczy spojrzeć na obecnie istniejący infotainment, w którym piękny uśmiech znaczy więcej od wiedzy, dziennikarze dzielą się swobodnie swoimi opiniami i poglądami, zaś treściwe wiadomości zastąpiły zupełnie nieważne błahostki.
Brooks nie stawia się jednak w roli obrońcy moralności. Postać Toma, z perspektywy zewnętrznego obserwatora jawiącego się wręcz jako szkodnika, traktuje raczej jako kogoś zagubionego, kto nie do końca świadomie wykorzystuje swoje atuty by spełniać się zawodowo, tu i ówdzie idąc na łatwiznę lub postępując niemoralnie. Można krytykować Grunnicka za kluczową dla fabuły filmu decyzję, jaką podjął. Ale ma się też wrażenie, że nie zrobił tego ze złej woli – bardziej dlatego, że wyczuł podświadomie, że taka decyzja mu się opłaci i dzięki niej zostanie zaakceptowany w nowym środowisku jako poważny dziennikarz.
I to właśnie stanowi o sile „Telepasji”. Brooks zdefiniował lata 80. – rosnącą siłę kapitalizmu i jej wpływu na wiele dziedzin życia, dynamikę relacji damsko-męskich w środowisku pracy i nadciągające zmiany w krajobrazie medialnym. I jednocześnie, przy tak ważkich tematach, nigdy nie stracił z oczu ludzkiego elementu swej historii. Trójki sympatycznych, acz niepozbawionych wad bohaterów, wraz z ich zaletami, wadami. I całą gamą skomplikowanych rozterek sercowych i zawodowych. Jeśli nie jest to jedno i to samo.
1https://www.theringer.com/2017/12/18/movies/broadcast-news-30th-anniversary