niedziela, 19 maja 2024

Paranoja w kinie amerykańskim

 

Brudne sztuczki


paranoja w kinie amerykańskim



Rozmowa” (1974, reż. Francis Ford Coppola), „Trzy dni Kondora” (1975, reż. Sydney Pollack), „Wszyscy ludzie prezydenta” (1976, reż. Alan J. Pakula), „Chiński syndrom” (1979, reż. James Bridges



Afera Watergate, o której już kilkukrotnie wspominałem we wpisach na tym blogu, stała się punktem zwrotnym w historii Stanów Zjednoczonych. Dla przypomnienia: grupa mężczyzn została załapana przez policję po tym, jak usiłowali założyć podsłuch w kwaterze głównej Komitetu Demokratów. Późniejsze śledztwo wykazało, że zatrzymani mieli powiązania z ówczesnym rządem i CIA. Ponadto, współpracownicy ówczesnego prezydenta Nixona podejmowali różne działania mające na celu wyciszyć sprawę. I choć samego Nixona nigdy nie skazano, to kryzys wywołany aferą doprowadził do długiego kryzysu politycznego i, ostatecznie, do rezygnacji prezydenta z piastowanego stanowiska. Watergate podkopała zaufanie obywateli do instytucji publicznych i skłoniła ich do zadawania pytań dotyczących działań rządowych agencji oraz inwigilacji obywateli. Jak nietrudno zgadnąć, znalazło to swoje odbicie w kinie, kiedy to twórcy zaczęli zajmować się właśnie wyżej wymienionym zagadnieniami. Czasem mniej, czasem bardziej bezpośrednio, opowiadając o polityce jako takiej, bądź przenosząc implikacje na inne dziedziny życia – filmy z ówczesnego okresu stanowią doskonałe odbicie wszechogarniającej paranoi i nieufności, jakie żywiła wtedy amerykańska opinia publiczna.


Dla pańskiego własnego dobra, niech pan nie miesza się w to dalej. Będziemy pana słuchać.”


Opowiadając o efektach afery Watergate na kino, przede wszystkim należy zająć się „Rozmową” Francisa Forda Coppoli. Głównym bohaterem filmu jest Harry Caul (Gene Hackman), mieszkający w San Francisco ekspert od podsłuchów. W trakcie wykonywania jednego ze swoich zleceń, natrafia (a przynajmniej tak mu się wydaje) na plan morderstwa. Wkrótce, dookoła niego zaczynają dziać się podejrzane rzeczy, a sam Caul, usiłując wyjaśnić sprawę, zaczyna coraz bardziej gubić się w świecie niedopowiedzeń, maskowanych gróźb i domysłów.

Można by rzecz jasna rozpatrywać „Rozmowę” jako film egzystencjalny, ale w kontekście Watergate należałoby pójść w nieco innym kierunku i zwrócić uwagę na dwa elementy, który czynią z niej jeden z najlepszych przykładów owego nurtu w kinie amerykańskim. Po pierwsze, zaczynają pojawiać się motywy, które później będą wielokrotnie powielane: tajemniczy prześladowcy, śledzący głównego bohatera, samotny bohater, desperacko usiłujący dotrzeć do prawdy, choć może go to kosztować życie, duża korporacja, o, mogłoby się wydawać, nieograniczonych wpływach. To bodajże ten ostatni element wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mafijna organizacja, czy szemrane przedsiębiorstwo, lecz poważna instytucja, której macki sięgają chyba wszędzie. Taki moloch był czymś, co równie dobrze można by było zastąpić FBI, CIA, lub rządem. Coppola odmalował głęboki brak zaufania do dużych instytucji, o których mechanizmach działania z definicji wiadomo niewiele, a które mogły jednostkę śledzić, inwigilować, czy nawet zabić. 

 


 

Drugim elementem była sama technologia. Afera Watergate sprawiła, że coraz więcej ludzi zaczęło interesować się formami podsłuchu. Obraz, jaki reżyser odmalował w „Rozmowie” budził (i nadal budzi) przerażenie. Nie bez powodu już na samym początku filmu ukazane zostają targi podsłuchów, w którym firmy prezentują przeróżne metody inwigilacji. Widok mikroskopijnych mikrofonów, które da się ukryć wszędzie (nie tylko w telefonie, ale i w zwykłym przedmiocie codziennego użytku, jak długopis), nie bez powodu zwiększał poczucie zagrożenia – każdy mógł być podsłuchiwany w pracy, samochodzie czy swoim własnym domu, który przestawał być ostoją prywatności i intymności. W końcowej scenie Caul, dowiedziawszy się o tym, że sam padł ofiarą podsłuchu, doszczętnie demoluje swoje mieszkanie w poszukiwaniu pluskwy. Ostatecznie nie udaje mu się jej znaleźć i pozostaje bezsilny wobec „kunsztu” swojej własnej profesji.

„Rozmowa” uderzyła więc w czułe struny amerykańskiego społeczeństwa. Wizja braku prywatności, świadomość, że każdy może paść ofiarą inwigilacji ze strony wszechpotężnych instytucji, przerażający portret zaawansowanej technologii używanej w złych celach – wszystko to sprawiło, że społeczeństwo, nadal żyjące aferą (film miał premierę jeszcze przed rezygnacją Nixona) musiało zmierzyć się z implikacjami, jakie owe kwestie niosły.



Nie masz tu żadnej przyszłości. Tak to się wydarzy: może będziesz spacerował pierwszego słonecznego dnia wiosny. Obok ciebie zwolni auto, otworzą się drzwi i ktoś kogo znasz, może nawet ufasz, z niego wysiądzie. Uśmiechnie się zachęcająco. Ale zostawi drzwi otwarte i zaproponuje ci podwózkę.”


Kolejne filmy, będące rezultatem Watergate, rozwijały motywy obecne w „Rozmowie”. Kilka z nich poszło w kierunku walki jednostki z potężniejszymi siłami, o nieograniczonych zasobach i, co gorsza, nie wahających się zabijać, by chronić swoje interesy. Najbardziej bezpośrednio do tematu podszedł Sydney Pollack w „Trzech dniach Kondora” (na podstawie powieści Jamesa Grady’ego), opowiadając bezpośrednio o CIA.

Joe Turner (Robert Redford), analityk CIA, przypadkiem natrafia na powieść, której wątki budzą jego podejrzenia. Po tym, jak składa przełożonym raport w tej sprawie, całe jego biuro zostaje zamordowane, a jemu samemu udaje się zbiec. Usiłując ocalić życie, zaczyna drążyć sprawę, tylko po to, by odkryć, że to właśnie jego pracodawcy wydali na niego wyrok.

Afera Watergate zbiegła się z przesłuchaniami Kongresu w sprawie tajnych operacji CIA, które, jak się okazało, nie zawsze były zgodne z prawem, a już na pewno nie z moralnością. Eksperymenty na ludziach (operacja MKUltra), masowa inwigilacja i infiltracja organizacji politycznych i na rzecz praw obywatelskich, plany zamachów na głowy obcych państw (jak na przykład Kuba czy Kongo) – to tylko niektóre z brudów, jakie agencja ukrywała.

CIA nie miała więc dobrej prasy i „Trzy dni Kondora” doskonale to odzwierciedlały. Turner, drążąc całą intrygę, w jaką został wmieszany, dowiaduje się o tajnej operacji mającej na celu przejęcie pól naftowych na Bliskim Wschodzie. W świetle ujawnionych dokumentów film Pollacka nie był tylko tanią sensacją, ale prezentował możliwy scenariusz działań agencji. „Trzy dni Kondora” przedstawiały też pewien wspólny mianownik dla afery Watergate i kontrowersji związanych z CIA – działanie dla większego dobra. W filmie jedna z wysoko postawionych postaci w Agencji usprawiedliwia plan jako działanie perspektywiczne dla dobra amerykańskiego społeczeństwa, podobnie jak swoje działania tłumaczyło CIA i Nixon. Amerykanie boleśnie przekonali się, że rząd i agencje grały nieczysto, uciekając się do korupcji, inwigilacji, a nawet zabójstw w imię wyższych interesów. 

 


 

Zakończenie „Trzech dni Kondora” dawało jednak promyk nadziei. Turner ujawnia swoje informacje prasie. Czwarta władza stawała się zatem ostatnim bastionem w zepsutym systemie politycznym i jedyną instytucją, która potrafiła się mu postawić – i właśnie to stało się tematem kolejnego filmu.


Podążajcie za pieniędzmi.”


Mowa rzecz jasna o „Wszystkich ludziach prezydenta” Alana J. Pakuli. Głównymi bohaterami filmu byli Carl Bernstein (Dustin Hoffman) i Bob Woodward (Robert Redford), postacie autentyczne, dwójka reporterów „The Washington Post”, którzy ujawnili aferę Watergate.

„Wszyscy ludzie prezydenta” to doskonały przykład filmu reporterskiego: narady z naczelnym, grzebanie w dokumentach, rozmowy telefoniczne, spotkania z informatorami, mozolne łącznie faktów w całość, a to wszystko w imię poszukiwania prawdy. I choć może to zabrzmieć patetycznie, to film Pakuli ukazywał jak ważną rolę odgrywała prasa w owych czasach. „The Washington Post” był wszakże gazetą, która już w 1971 ujawniła tzw. Papiery z Pentagonu, które zmieniły nastawienie opinii publicznej do wojny w Wietnamie (co swoją droga, było przyczynkiem do Watergate). Pomimo nacisków (mniej lub bardziej bezpośrednich) władzy, gazeta nie ustawała w swoim drobiazgowym śledztwie, doprowadzając do ujawnienia kompromitujących rządzących materiałów. Owszem, „Wszyscy ludzie prezydenta” byli peanem na cześć czwartej władzy, ale nie było to przesadą: media w owych czasach odgrywały istotną rolę, dając odpór rządowi i jego instytucjom. Sami zaś obywatele, stracili do władzy zaufanie i przenieśli je na prasę właśnie. Rzecz jasna, film podszyty był paranoją charakterystyczną dla tych lat: wystarczy wspomnieć tu sceny spotkań z tajemniczym informatorem nazywającym siebie „Głębokie Gardło” – ukrywającym się w cieniach podziemnych parkingów, mówiącym przenośniami, naprowadzającym bohaterów na właściwy kierunek ich śledztwa, ostrzegającym przed niebezpieczeństwem, jakie może ich czekać.

 


 

„Wszyscy ludzie prezydenta” byli więc najbardziej optymistycznym filmem z omówionych tutaj. Jakkolwiek wielkie by nie było zepsucie władzy, ujawnienie go przez media stanowiło potężną broń, jaką dysponowało społeczeństwo. Rola mediów była zresztą kolejnym motywem, charakterystycznym dla owego nurtu, która znalazła swoje rozwinięcie właśnie w ostatnim z filmów omówionych w dzisiejszym wpisie.


Dlaczego myślisz, że szukają kozła ofiarnego?

Tradycja.”


Tym filmem był „Chiński syndrom” Jamesa Bridgesa. Tytuł może brzmieć cokolwiek enigmatycznie, stąd wyjaśnienie. Oznaczał on hipotetyczny scenariusz, w którym rdzeń reaktora atomowego, na skutek zapłonu rozgrzewa się tak bardzo, że przetapia się przez całą planetę, aż do Chin (owszem, scenariusz nierealistyczny i błędny geograficznie, ale nazwa się przyjęła). Bridges opowiadał o elektrowni atomowej w USA, w której, po awarii, jej długoletni pracownik Jack Godell (Jack Lemmon) wykrywa nieprawidłowości w budowie elektrowni, które mogą doprowadzić do katastrofy. Godell, spotykając się z ignorowaniem przez przełożonych, postanawia ujawnić prawdę z pomocą ambitnej reporterki telewizyjnej, Kimberly Wells (Jane Fonda).

Uczucie paranoi w „Chińskim syndromie” było skierowane w nieco inną stronę, bo dotyczyło ono prywatnych przedsiębiorstw (jak firma zarządzająca elektrownią). Okazywało się, że i tu obywatele nie mogą ufać nikomu. Zarząd, nastawiony wyłącznie na zysk, świadomie ignorował łamanie regulacji bezpieczeństwa i za wszelką cenę parł do zachowania twarzy po poprzedniej awarii. Oczywiście, pojawiały się też motywy, które widzowie znali z poprzednich filmów: śledzenie, zabójstwo, wykradanie dokumentów, ale sprawcą nie był rząd czy CIA, lecz właśnie korporacja, również broniąca swoich interesów za wszelką cenę.

 


 

Również tu media (w tym przypadku telewizja) stanowiły jedyną metodę na przeciwstawienie się tego typu praktykom. Choć nie położono takiego nacisku na rzetelność dziennikarską jak we „Wszystkich ludziach prezydenta”, to determinacja i upór Wells, nawet wbrew zarządowi stacji (bardziej zainteresowanej oglądalnością niż bezstronnym informowaniem opinii publicznej) okazywały się kluczowe w dramatycznym finale filmu.

Natomiast najistotniejszym aspektem dzieła Bridgesa było coś jeszcze innego. „Chiński syndrom” był bodajże pierwszym filmem, który ukazywał mechanizmy pr-owych zagrywek dużych korporacji: gładkie zapewnienia o bezpieczeństwie energii jądrowej, reklamowanie się jako kluczowego dostawcy energii do amerykańskich domów, lobbowanie w rządowych komisjach. Było to o tyle istotne, że wówczas trwała gorąca debata o energii jądrowej w Stanach – u wielu amerykanów budziła ona zdecydowanie negatywne skojarzenia i niewielu chciało, by elektrownie jądrowe stawiano w pobliżu ich domów. Kiedy „Chiński syndrom” trafił na ekrany kin, branża podniosła larum, określając go mianem czystej fikcji, a nawet oskarżając twórców o szkalowanie przemysłu jądrowego. Jak na ironię, niecałe 2 tygodnie po premierze doszło do wypadku w elektrowni Three Mile Island w Pensylwanii, gdzie częściowo stopił się rdzeń reaktora. Fikcja wyprzedziła prawdziwe życie, a film Bridgesa uznano za proroczy.




Mijały lata, a pamięć o aferze Watergate nadal pozostawała świeża. Obywatele nauczyli się, że władzy nie wolno ufać, wszelkiego rodzaju agencje rządowe nie są ponad stosowaniem brudnych sztuczek (albo gorzej) dla swoich partykularnych interesów, a korporacje mogą narażać (a nawet poświęcać) życia dla zysku. Tylko czwarta władza mogła ujawnić i powstrzymać tego typu praktyki, choć ten etos również uległ zatarciu na przestrzeni czasu.

Watergate była punktem zwrotnym, ale w kolejnych latach na jaw wychodziły kolejne afery i dochodziło do kolejnych incydentów, niemal żywcem wyjętych z filmów owego czasu: Iran-Contras, katastrofa w Bhopalu, wątpliwe powody inwazji na Irak, masowa inwigilacja przez NSA. To, co wówczas można było uznać za paranoję, złowieszczą wizję prześladowań i technologii wykorzystywanej przeciw niepokornym obywatelom, oraz wszechobecnego zepsucia i korupcji, na przestrzeni lat zyskało całkiem realny wymiar. I nadal pozostaje aktualne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...