Piekło to ja
„Dzień świra” (2002, reż. Marek Koterski)
Pomyślcie teraz o tym, co wywołuje w Was frustrację. O czymś, co powoduje u Was wywracanie oczami, zgrzytanie zębów, zaciskanie pięści. Szczekanie psa sąsiadów, uciążliwe remonty za ścianą, przepychanie się w zatłoczonym autobusie, korki uliczne. A teraz pomnóżcie tą rzecz przez 100. Macie teraz wyobrażenie, jak wygląda życie głównego bohatera kolejnego filmu opisywanego przeze mnie w dzisiejszym wpisie. Ale „Dzień świra” Marka Koterskiego to nie jest tylko katalog scenek rodzajowych, w których główny bohater musi mierzyć się z idiotyzmami otaczającego go świata, lecz przede wszystkim analiza głębokiego gniewu, będącego reakcją obronną - wywołaną frustracją, samotnością osoby, która sama siebie, dzień w dzień pakuje w samonapędzającą się spiralę poczucia wyższości i pogardy dla wszystkiego i wszystkich wokół.
„Czy panowie muszą tak napierdalać od bladego świtu?!”
Film Koterskiego to dzień (umowny) z życia Adama Miauczyńskiego (Marek Kondrat), 40-paro-letniego polonisty. Miauczyński, dręczony nerwicą natręctw (starannie odmierza ilość płatków śniadaniowych, całuje figurkę Chrystusa przed wyjściem, obmywa twarz siedmiokrotnie). Miauczyński wiedzie samotną egzystencję: rozwodnik z nastoletnim synem, Sylwusiem (Michał Koterski, syn reżysera). Dusi się w kiepsko płatnej pracy, usiłuje pisać (z kiepskim skutkiem) poezję. Lecz przede wszystkim, stara się przeżyć kolejny dzień, otoczony zewsząd absurdami codzienności.
Chyba każdy kojarzy przynajmniej jedną scenę z „Dnia świra”, ukazującą obszerny katalog sytuacji, wywołujących głębokie poirytowanie u głównego bohatera. I chyba każdy, kto ten film widział, znalazł w nim przynajmniej jedną, z którą mógł sam się identyfikować. Robotnicy, wykonujący głośne prace, które przerywają, kiedy tylko Adam zostaje już wytrącony z równowagi („Wrócicie napierdalać jak siądę do pracy!”). Ludzie w autobusie ciągle zmieniający miejsca („A że przy oknie. A że przodem. A że bokiem.”). Współpasażerowie w przedziale pociągu („Czekam na psa jak na wykonanie wyroku, bo on już zapadł tam, na peronie.”).
„Dzień świra” jest filmem bardzo mocno osadzonym w polskich realiach i Polacy odnajdywali się w „Dniu świra” bez problemów. Czytając komentarze o filmie pod jego fragmentami na YouTube bądź Filmwebie, można znaleźć wiele opinii, w których widzowie identyfikowali się z głównym bohaterem i jego frustracjami dnia powszedniego.
I faktycznie, polska rzeczywistość, ukazana została bardzo trafnie, choć oczywiście w wyolbrzymiony sposób. Oglądając go z perspektywy czasu, możemy zobaczyć, jak wiele się w naszym kraju zmieniło (zniknęły sklepy typu mydło i powidło, w których starsze kobiety testują bieliznę rozciągając ją przy wszystkich), jak wiele się nie zmieniło (źle zamontowana klapa od sedesu w pociągu, która ciągle opada), a nawet jak wiele Koterski przewidział (podziały polityczne i racja, będąca „najmojszą”).
Czy jest bowiem ktokolwiek z nas, kogo nie doprowadzali do szału właściciele psów, nie sprzątający po swych pupilach? Czy nie gotuje się w nas krew, kiedy „towarzysze” podróży prowadzą głośne rozmowy nie bacząc na innych? Czy jest ktoś, kto nigdy nie zareagował wytrzeszczeniem oczu na nieskończoną głupotę reklam telewizyjnych? Rodzi się jednak pytanie, czy „Dzień świra”, na pierwszy rzut oka będący trafną oceną polskich realiów, nie jest jednak wykrzywioną wersją rzeczywistości, którą oglądamy oczami skończonego frustrata.
„To be, kurwa, or not to be! O tym też nie słyszałeś?!”
Czytając wypowiedzi widzów, jak i twórców (np. samego Kondrata), film Koterskiego miałby stanowić dokładny portret inteligenta, otoczonego chamstwem i głupotą, niedocenianego i pogardzanego przez społeczeństwo. Niewiele jednak osób zauważa (lub wręcz nie chce zauważyć), że Miauczyński nie jest wcale lepszy.
Główny bohater ma na przykład kompleks wyższości, wynikający ze swojej edukacji (w filmie wielokrotnie widzimy dowody jego pogardy dla ludzi mniej wykształconych). W słynnej scenie z odmianą nie oszczędza nawet swojego syna. Miauczyński narzeka na chamstwo, choć sam wygłasza wewnętrzne monologi, pełne żółci i pogardy wobec innych („Tępe cipy. Raszple z drutu, nieuki jebane.” - taki język inteligentowi raczej nie przystoi). Ciężko też uznać za racjonalne jego metody rozwiązywania niektórych konfliktów: Adam w akcie zemsty na sąsiadce, wypróżnia się w krzakach pod jej balkonem. Nie widzi w tym nic złego, ba, w trakcie rzuca nawet górnolotne hasła o zasadach współżycia społecznego („Psy obowiązuje taka sama dyscyplina i reguły współżycia jak ludzi. Wolność jednych nie może być kosztem drugich.”). Miauczyński gardzi i ubliża byłej żonie, swoich uczniów uważa za idiotów, wścieka się na sąsiadów, nie wykazuje żadnej woli zrozumienia innych. Gdybyśmy film oglądali z perspektywy innej postaci z filmu, główny bohater byłby tylko jednym z wielu członków korowodu dziwaków, chamów i frustratów. Jedyną rzeczą, która być może by go wtedy wyróżniała, to jego hipokryzja.
Owszem, można zadać pytanie, czy nie wynika to z powtarzalności owych sytuacji. Zakładać, że już wielokrotnie usiłował rozwiązywać problemy w cywilizowany sposób. Że żółć narastała w nim już od lat, potęgując się dzień za dniem. Być może. Ale uważnie przyglądając się filmowi, można zobaczyć, że Adam po prostu taki jest, a jego środowisko tylko potęguje w nim negatywne cechy charakteru.
„Nie udało mi się życie; zmarnowałem.”
Miauczyński to postać, której raczej należy współczuć, niż się z nią bezrefleksyjnie identyfikować lub chwalić. Tkwi w rutynie, która go wykańcza, ale nie robi zupełnie nic, by ją zmienić. Zamęcza siebie samego swoimi kompulsywnymi nawykami. Jego relacje rodzinne pozostawiają wiele do życzenia (nadopiekuńcza matka, głucha na jego potrzeby). Tęskni do utraconej miłości, choć jak sam przyznaje, uciekł od niej. Jest hipokrytą, niedostrzegającym swoich własnych wad. Pozwala, by frustracja i gniew w nim narastały, zamiast starać się znaleźć wewnętrzny spokój i ukojenie. Ma świadomość, że w wielu aspektach swego życia zmarnował je, ale woli tkwić w bagienku żalu, jakie sobie przygotował. Na niemalże wszystko i wszystkich reaguje pogardą i złością. Oczywiście, trzeba przyznać, że okoliczności, w jakich przyszło mu funkcjonować nie należą do najłatwiejszych, ale nie zmienia to faktu, że radzi sobie z nimi w zupełnie niewłaściwy sposób. Można by wręcz stwierdzić, że nie radzi sobie z nimi wcale.
„Dzień świra” to film będący popisem subwersji Koterskiego. Oglądając film można na pierwszy rzut oka chwalić trafne oddanie polskiej rzeczywistości w krzywym zwierciadle, naśmiewać się perypetii głównego bohatera, a nawet, w naszym samozadowoleniu, identyfikować się z inteligentem zewsząd otoczonym przez chamów, idiotów i wszelkiej maści dziwaków. Łatwo jednak wtedy zapomnieć, że oglądamy świat jego oczami. Oczami zgorzkniałego frustrata, pełnego żółci i pogardy wobec innych. Koterski wcale nie dał nam bohatera pozytywnego, będącego wzorem do naśladowania czy utożsamiania się. Po prostu sprytnie pokazał nam nasze realia, wabiąc nas w wygodne poczucie wyższości nad innymi. Miauczyński to, koniec końców, tytułowy świr. Więc jeśli po seansie „Dnia świra” poczujecie więź z głównym bohaterem, to być może warto potraktować to jako przestrogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz