Mascolinità all’ italiana
„Siedem piękności Pasqualino” (1975, reż. Lina Wertmüller)
Kolejnym tematem, przewijającym się obecnie w debacie kulturowej i, co za tym idzie, filmowej, jest męskość. Toksyczna, prawdziwa - jej wzorce zmieniające się jak w kalejdoskopie. Jednym z narodów, które dość sporo miały do powiedzenia w tej kwestii, są Włochy. W latach 60. prawdziwy rozkwit przezywał gatunek commedia all’italiana: komedie kręcone we Włoszech, obśmiewające małomiasteczkową hipokryzję, rolę Kościoła Katolickiego w społeczeństwie, skostniałe normy społeczne a także (i być może przede wszystkim) męskość. Z wizerunkiem włoskiego macho, uwodziciela i twardziela, rozprawiał się choćby Pietro Germi w „Rozwodzie po włosku”. I choć gatunek ten przeminął w latach 70., to jego echa nadal było słychać w kinie. Jednym z przykładów był film Liny Wertmüller „Siedem piękności Pasqualino”, który w bezkompromisowy sposób sprowadzał typowego włoskiego faceta do parteru, by obserwować męskość w ekstremalnych warunkach.
„Jestem człowiekiem honoru.
Nie. Jesteś dupkiem.”
Tytułowy bohater filmu, Pasqualino „Siedem Piękności” Frafuso (Giancarlo Giannini), to drobny bandyta mieszkający w Neapolu wraz z matką i siedmioma siostrami. Kiedy zabija alfonsa jednej z nich, trafia do szpitala psychiatrycznego, a potem, kiedy wybucha II wojna światowa, na front, a stamtąd do obozu koncentracyjnego. Pasqualino postanawia uciec się do dość niekonwencjonalnych środków, aby przeżyć.
Już na samym początku filmu, Wertmüller wraz z Gianninim nie kryją, z kim będziemy mieć do czynienia. Oto Frafuso: paradujący po mieście z pistoletem zatkniętym za paskiem (jakby przedłużał sobie męskość spluwą) i papierosem w cygarniczce, elegancko ubrany, ze starannie wypomadowanymi włosami. Jest pewny siebie i swojej pozycji do tego stopnia, że sądzi, że samo jego imię wzbudza szacunek wśród innych. Plotący trzy po trzy o honorze, postanawia wprowadzić swoje słowa w czyn, kiedy jedna z jego sióstr zostaje zhańbiona. Pasqualino zabija (a potem ćwiartuje) jej sutenera i usiłuje pozbyć się ciała.
Wertmüller ukazuje całkowitą absurdalność postawy Frafuso: honorowe zabójstwo w praktyce wygląda zupełnie inaczej, niż można by było sobie wyobrazić - nie żaden pojedynek, ale przypadkowe zabójstwo, i to w dodatku niezbyt kompetentnie dokonane (podobnie jak próba pozbycia się ciała). Nie wspominając o tym, że jego siostra wcale nie czuła się skrzywdzona, choć Pasqualino wiedział oczywiście lepiej – kolejny element staroświeckich poglądów, odbierających autonomię kobiecie. Choć należałoby przyznać, że ciężko winić Pasqualino za to, jaki jest – wychowany przez matkę i otoczony siostrami, a za wzorce męskości służyli mu podstarzały szef miejscowej mafii i Benito Mussolini.
Mało tego, reżyser pokazuje też konsekwencje właśnie tej postawy. Motywem, jaki często przewijał się w filmach z tego gatunku, było właśnie zestawienie archaicznej postawy honoru z prawnymi reperkusjami (znów do głowy przychodzi wspomniany wyżej „Rozwód po włosku”, gdzie wokół zagadnień prawnych obracała się cała fabuła). Główny bohater bowiem wkrótce potem zostaje schwytany przez policję (w przekomicznej scenie ucieczki odgraża się, że nigdy nie da się złapać, by w następnej sekundzie leżeć na ziemi skuty kajdankami). Dopiero stając przed sądem uświadamia sobie, że wymiar sprawiedliwości wcale nie podziela przekonania o słuszności jego idei. Przerażony perspektywą więzienia, postanawia udawać chorobę psychiczną, by uniknąć kary. Będzie to pierwszy przykład kontrastu pomiędzy górnolotnymi przekonaniami Frafuso, a jego czynami, dyktowanymi egoizmem i tchórzostwem.
Pobyt w zakładzie psychiatrycznym okazuje się jednak wcale nie być tym, czego Pasqualino oczekiwał – bohater postanawia zatem zaciągnąć się do wojska, i to właśnie wtedy rozpoczyna się jego gehenna.
„Pod tym mundurem kryje się prawdziwa kobieta.”
Po dezercji (jakże by inaczej!) Pasqualino trafia do obozu koncentracyjnego, zarządzanego przez sadystyczną komendant (Shirley Stoler). Frafuso postanawia wkupić się w jej względy, licząc na to, że jego urok osobisty pozwoli mu rozkochać ją w sobie i doczekać końca wojny we względnym komforcie. Wertmüller w tym momencie uderza z całą siłą w toksyczną męskość głównego bohatera, obśmiewając ją bez litości. Już sam widok Frafuso, posyłającego chyłkiem całusy w stronę komendant wzbudza politowanie, nie wspominając już o jego kwiecistych peanach na cześć jej urody i kobiecości (a trzeba zaznaczyć, że obiekt „westchnień” głównego bohatera do urodziwych i delikatnych wcale nie należy). Pomimo całej żałosności jego zalotów, komendant pozwala mu zostać swoim kochankiem.
Obserwujemy zatem, jak Wertmüller umieszcza Pasqualino „po drugiej stronie lustra”. Bohater, który nigdy nie narzekał na powodzenie u płci przeciwnej i mógł w nich przebierać, teraz musi usilnie starać się o względy kobiety otyłej i odrażającej. Sam też sprowadził się do roli prostytutki, świadcząc usługi w zamian za jedzenie (upodlenie sięga zenitu, kiedy wygłodniały Pasqualino, klęcząc na podłodze, łapczywie pochłania jedzenie z metalowej miski). Również kwestia zabijania zostaje odwrócona. Frafuso, niegdyś chętny do pozbawienia życia w imię honoru, zostaje w akcie okrucieństwa wybrany do osobistego wyznaczenia 6 mężczyzn ze swojego baraku do egzekucji. Co najistotniejsze jednak, Pasqualino zostaje całkowicie odarty ze swej otoczki maczyzmu. To nie on sprawuje władzę, a jest tylko przedmiotem, zaś sama komendant doskonale zdaje sobie sprawę ze sztuczności jego rzekomych uczuć wobec niej i otwarcie sprowadza go do roli niewolnika („Teraz jesz. Potem się pieprzymy. Jak nie, to jesteś trupem.”). Reżyser demaskuje całą sztuczność i powierzchowność męskości Pasqualino: godność i honor przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, triumfuje jego tchórzostwo i chęć uniknięcia nie tyle śmierci (choć też), co po prostu najgorszych warunków, jakie mogłyby go czekać w obozie.
„Ohydna komedia, żałosna farsa, zwana życiem.”
Kiedy w końcowej scenie filmu obserwujemy Pasqualino, który przeżył wojnę i powrócił do Neapolu, tylko na pozór jest tym samym człowiekiem. Znów idzie ulicami miasta, elegancko ubrany, z papierosem w cygarniczce. Ale w jego oczach widać coś zupełnie innego, niż na początku całej historii. To oczy człowieka, który może i cieszy się z tego, że udało mu się przeżyć, ale niekoniecznie jest zadowolony z ceny, jaką przyszło mu za to zapłacić. A jednak! Jak na ironię, główny bohater odkrywa, że jego matka, siostry, a nawet narzeczona, imieniem Carolina też uciekły się do prostytucji, aby przetrwać wojnę. Frafuso nie wydaje się jednak mieć z tym problemu. Wręcz przeciwnie, oświadcza, że chcę się z Caroliną ożenić i mieć z nią mnóstwo dzieci (choć i z tego wyziera jakaś desperacja, jak gdyby Pasqualino chciał zadośćuczynić śmierci, jaką przyniosła wojna). Górnolotne deklaracje o honorze zniknęły bez śladu.
„Siedem piękności Pasqualino” jest zatem bezlitosnym obnażeniem toksycznej męskości w sytuacji in extremis, sprowadzonej na samo dno i obdzieranej, warstwa po warstwie, aż do pustego wnętrza. Honor, pewność siebie, wyniosłość, duma – wszystko to okazało się być jedynie pustymi frazesami, które w konfrontacji z rzeczywistością odrzucane były przez głównego bohatera w imię ratowania samego siebie przed konsekwencjami swych błędnych decyzji, nierzadko dyktowanych właśnie jego ideałami. Pasqualino może i pozostanie niezbyt mądry, być może nadal będzie egoistą. Ale po piekle, jakie zgotowała mu Wertmüller, na pewno zweryfikował swoje własne poczucie męskości i stosunek do kobiet. I kryje się w tym ukryte ostrzeżenie dla innych, by wyciągnęli oni nauczkę z cudzych błędów, nawet jeśli jest to postać z filmu. Dzieło Wertmüller, dość zapomniane dziś, z całą pewnością warte jest obejrzenia i może okazać się istotnym głosem w coraz bardziej zażartej dyskusji na temat tego, co to znaczy być mężczyzną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz