Uchwycone w kadrze
„Fabelmanowie” (2022, reż. Steven Spielberg)
Przy okazji filmu „Licorice Pizza” wspomniałem już o trendzie powracania do lat młodości i dzieciństwa przez reżyserów. I również wtedy, jako jeden z przykładów wymieniłem „Fabelmanów” samego Stevena Spielberga. Nie będę ukrywać, analiza pewnych kinowych trendów lub gatunków od zawsze sprawiała mi przyjemność. Postanowiłem więc spojrzeć właśnie na film Spielberga. „Licorice Pizza” był raczej uchwyceniem stanu młodości, ulotnego czasu najintensywniejszych emocji. Nie chodziło w nim o to, co przeżywali główni bohaterowie, ale jak. Spielberg, będący bądź co bądź tradycjonalistą, wybrał raczej klasyczny sposób opowiadania historii – nie znaczy to jednak, że „Fabelmanowie” w jakikolwiek sposób mu ustępują. Wręcz przeciwnie, stanowią doskonały kontrast i uzupełniają się, pokazując, jak inaczej można opowiedzieć swoją młodość z perspektywy lat. Natomiast to, czego w „Licorice Pizza” nie było, to ukazanie rodzącej się pasji, jaka po latach zaprowadziła Spielberga na sam szczyt.
„Filmy to sny, których nigdy nie zapomnisz.”
„Fabelmanowie” to właściwie autobiografia. Spielberg co prawda przemianował samego siebie na Sammy’ego (zmieniając przy okazji imiona innych członków swojej rodziny), ale nie ulega wątpliwości, że opowiada on o swoim życiu. Młodego Sammy’ego (Mateo Zoryan Francis-DeFord) poznajemy, kiedy wraz z rodzicami czeka w kolejce do kina na swój pierwszy w życiu seans filmowy. „Największe widowisko świata” Cecila B. DeMilla, okazuje się być dla chłopca wydarzeniem formatywnym, a Spielberg śledzi jego (siebie) na przestrzeni lat – rosnąca miłość do kina, problemy rodzinne, pierwsze filmy i początki prawdziwej kariery reżyserskiej.
„Fabelmanowie” to zaskakująco szczery film. Spielberg nie osładza ani nie wzbrania się przed pokazaniem ciężkich momentów: problemy psychiczne matki, antysemityzm, z jakim się spotykał w szkole, ciągłe przeprowadzki, rozwód rodziców. Oglądanie „Fabelmanów”, będąc zaznajomionym z filmografią Spielberga, to świetna okazja by zobaczyć, jak wydarzenia z dzieciństwa przerodziły się w motywy, jakie wielokrotnie się w niej przewijały. Można tu dostrzec echa „E.T.”, „Listy Schindlera”, „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”… Jeden ze swoich pierwszych filmów, jaki nastoletni już Sammy (Gabriel LaBelle) kręci na pustyni wraz ze swoimi kolegami z zastępu skautów wygląda jak skrzyżowanie „Poszukiwaczy zaginionej arki” z „Szeregowcem Ryanem”.
„Sztuka, rodzina: rozerwą cię na pół!”
Kluczową rolę u Spielberga odgrywa rodzina. Jak w wielu jego filmach, niepełna, pod wieloma względami dysfunkcyjna. Małżeństwo rodziców Sammy’ego (i Spielberga) nie należało do udanych. Matka, Mitzy (Michelle Williams), była wolną, artystyczną duszą, duszącą się w domu rodzinnym. Ojciec, Burt (Paul Dano) to z kolei umysł ścisły, zorganizowany naukowiec, specjalista od komputerów. I to na nich przede wszystkim Spielberg patrzy ze zdumiewającym obiektywizmem. Sam twórca przyznawał, że przez lata idealizował matkę, obarczając winą za wszelkie problemy ojca. Teraz, z perspektywy lat, osiąga równowagę. Widzi ojca zaabsorbowanego pracą, na pierwszy rzut oka odległego i nieco oschłego, ale jednocześnie twardo stąpającego po ziemi i odpowiedzialnego za rodzinę. I matkę: radosną, spontaniczną, kochającą swe dzieci ponad życie, ale też nieszczęśliwą, a czasem wręcz lekkomyślną.
W tym świetle, Spielberg jawi się jako ich wypadkowa. Artystyczna wrażliwość odziedziczona po matce pozwoliła mu tworzyć wzruszające historie, odwoływać się do emocji widza. Z kolei zamiłowanie do technologii ojca widać chociażby w efektach specjalnych i technikach reżyserskich.
Sammy przekonuje się też, jakim darem, ale też pod wieloma względami przekleństwem jest jego talent. Kiedy kręci film z okazji zakończenia roku szkolnego, uświadamia sobie, jak to, co chwyta obiektywem kamery może zmienić postrzeganie kogoś lub czegoś przez innych. Jednego ze swoich szkolnych prześladowców przedstawia jak niemalże boga („Ty antysemicki dupku! Dzięki mnie wyglądałeś, jakbyś potrafił latać!”), z kolei drugiego upokarza. We wpisie poświęconym „Mankowi” pisałem już, jak wielki wpływ na postrzeganie świata mają scenarzyści. „Fabelmanowie” pokazują z kolei, jak ogromną władzę dzierży osoba stojąca za kamerą.
Za taką moc trzeba jednak będzie zapłacić. W jednej ze scen groźny wujek Boris (Judd Hirsch) ostrzega go, niczym antyczna wyrocznia, że ciężko będzie pogodzić artystyczną pasję z życiem rodzinnym. Patrząc na życie prywatne reżysera, owa ponura przepowiednia budzi z kolei skojarzenia z jego rozwodem z Amy Irving.
„Nie nazywaj tego hobby.”
Dla Sammy’ego kręcenie filmów jest jednakże czymś znacznie więcej niż tylko talentem. Po seansie „Największego widowiska świata” mały chłopiec, prześladowany przez scenę katastrofy kolejowej, odtwarza ją raz za razem zabawkową kolejką. Dopiero nagranie jej na taśmę filmową, w swoim pierwszym w życiu filmie, pozwala mu na przepracowanie traumy. Od tej pory film staje się terapią: momenty, te szczęśliwe, i te bolesne, uchwycone w obiektywie kamery i raz po raz oglądane ponownie, pozwalają na refleksję, obiektywne spojrzenie, wyłapanie tego, co w emocjach mu umknęło (skojarzenia z „Aftersun” jak najbardziej na miejscu).
Sammy jest więc nie tylko twórcą, ale i kronikarzem, a potem odbiorcą. Kamera staje się narzędziem do radzenia sobie z cierpieniem. Tak jak to było w przypadku sceny ze swojego pierwszego obejrzanego filmu, kino pozwala na oswojenie strachu, żalu, smutku.
I być może właśnie o tym są „Fabelmanowie”. Nie tylko kronikarskim obowiązkiem czy sentymentalną podróżą do dzieciństwa i młodości, ale refleksją nad własnym życiem. Podróżą w czasie, pozwalająca po latach zmierzyć się z bolesnym rozwodem rodziców, nieszczęśliwą miłością, rozczarowaniami dojrzewania. Taki obiektywizm, nawet jeśli ułatwiony przez dekady minionego czasu, wymaga nie lada odwagi.
Warto więc poświęcić najnowszemu dziełu Spielberga swój czas. I to nie tylko dlatego, by zobaczyć w jaki jeszcze inny sposób można dać wyraz swej nostalgii. Nieczęsto zdarza się bowiem, żeby tak wielki reżyser skierował obiektyw swej kamery na własne życie i ukazał nam, co sprawiło, że jest tym, kim jest teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz