niedziela, 7 lipca 2024

Werdykt

 

Sprawiedliwość nie jest ślepa, cz. 2

Werdykt” (1982, reż. Sidney Lumet)



Minęło wiele lat, nim Lumet powrócił z kamerą na salę sądową. Był już wtedy reżyserem o znakomitej reputacji, z kilkoma nominacjami do Oscara i wielu innych nagród. Szlifował swoje umiejętności w musicalach, kryminałach, komediach. Być może potrzebował czasu, aby od swojego elektryzującego debiutu, jakim było arcydzieło „12 gniewnych ludzi”, po raz kolejny zmierzyć się z tematem wymiaru sprawiedliwości. Jakkolwiek by nie było, dał dowód swych umiejętności i obiektywizmu w dziele omawianym dziś.


Zabili ją. I chcą się z tego wykupić.”


Głównym bohaterem „Werdyktu” jest Frank Galvin (Paul Newman). Prowadzący podupadającą kancelarię prawną łowca nieszczęść, zapijający się co wieczór (a nawet i rano), Galvin już dawno porzucił wzniosłe ideały i po prostu stara się zarobić na życie i alkohol. Kiedy w jego ręce trafia sprawa zaniedbania lekarskiego, po którym młoda kobieta zapadła w śpiączkę do końca życia, zdaje się to być kolejną prostą sprawą – rodzina ofiary chce odszkodowania, archidiecezja prowadząca szpital pragnie uniknąć rozgłosu i wypłacić znaczną sumę pieniędzy po polubownym załatwieniu sprawy. Frank, ma tylko doprowadzić wszystko do końca. Ale po odwiedzeniu kobiety w szpitalu, coś w nim pęka. Postanawia iść ze sprawą do sądu, wbrew woli swych klientów. Rozpoczyna się długa i skomplikowana batalia sądowa, w której Galvin jest pozostawiony sam sobie – a mimo to, zdecydowany jest wygrać.

Podobnie jak w „12 gniewnych ludziach”, Lumet nie zapomina, że system wymiaru sprawiedliwości to ludzie: poturbowani przez życie, pełni słabości i wad, które wpływają na ich pracę. Galvin jest tego doskonałym przykładem: wlewający w siebie piwo na śniadanie, w nieudolny i żałosny sposób szukający nowych klientów na stypach, nie stać go nawet na sekretarkę. Choć postanawia walczyć w sądzie, brak zaplecza finansowego i osobowego będzie się na nim okrutnie mścił, czego najwyraźniej nie brał pod uwagę, kiedy pod wpływem emocji odrzucił ugodę. Ale to właśnie ta ludzkość sprawia, że Galvinowi chce się kibicować – ułomny Dawid walczący z Goliatem, uosobionym tu przez reprezentujących archidiecezję prawników z niejakim Edem Concannonem (James Mason) na czele. Oczywiście, można by było zarzucić filmowi, że przemiana Galvina jest nagła i nieuzasadniona, ale Lumet (jak zwykle) rozsądnie oddaje pole Newmanowi, znakomicie odgrywającemu zmianę, jaka zachodzi w jego postaci.

 


 

Concannon też nie jest przedstawiony wyłącznie jako zło wcielone. Owszem, ucieka się do wyjątkowo nieetycznych sztuczek, ale przede wszystkim, jest znakomitym prawnikiem. W scenach z jego udziałem obserwujemy prawdziwy kunszt z jakim niszczy kolejne dowody Galvina, przygotowuje swoich świadków do zeznań dobierając odpowiednie słownictwo, lub kieruje swym zespołem. Concannon jest zatem nie tyle antagonistą (Mason gra go jak całkiem sympatycznego, uprzejmego staruszka) co przedstawicielem systemu, który poznał dogłębnie i wie, jak się w nim poruszać. Jeśli Galvin pozwala, by jego emocje brały górę nad chłodną oceną rzeczywistości, to Concannon jest jego dokładnym przeciwieństwem.


A ludzie jak my muszą żyć z waszymi błędami.”


W „Werdykcie” Lumet nie przedstawia wymiaru sprawiedliwości w pozytywnym świetle (dosłownie, w kolorystyce dominują brązy i beże), i to nie tylko w ludzkim wymiarze. Prawnicy zachowują się nieetycznie, szpiegując drugą stronę. Zwykli ludzie ponoszą konsekwencje ich błędów i porażek. Sędziowie kierują się swoimi własnymi uprzedzeniami i animozjami, nie dając dopuszczając do przesłuchania kluczowych świadków. Drobne i nic nieznaczące kruczki prawne, wynajdowane w opasłych tomach precedensów prawnych rozmazują zwykłe poczucie tego, co jest właściwe. W całym filmie dominuje swego rodzaju poczucie beznadziei, powodowanej nie tyle korupcją systemu, lecz jego wypaczeniem. Kurczowe trzymanie się litery prawa sprawia, że fundamentalna funkcja sądu - instytucji gwarantującej sprawiedliwość - zanika, zastąpiona przez prawnicze sztuczki. Populizm? Być może, ale Lumet nigdy nie ulega pokusie wylewania żali, jak miało to miejsce w, na przykład, „… i sprawiedliwości dla wszystkich”, nie idzie też na łatwiznę naiwnych cudów „Czasu zabijania”. Owszem, system jest wadliwy, zdaje się mówić reżyser. Tak, trzeba działać w jego niedoskonałych ramach. Ale być może wystarczy ta jedna osoba, czy to Frank Galvin, czy przysięgły nr 8, żeby coś zmienić, nawet jeśli to tylko jedna, konkretna sprawa.

 


 


Wątpimy w prawo. Ale dziś, to wy jesteście prawem.”


„Werdykt” jest w pewnym sensie prequelem „12 gniewnych ludzi”, gdzie widzimy to, co działo się nim ławnicy udali się na naradę. Prequelem, a jednocześnie wyjątkowo obiektywną polemiką z samym sobą. W „12 gniewnych ludziach” Lumet pokazał, jak ludzkie wady wypaczają wymiar sprawiedliwości i co może się stać, kiedy reguły prawa zostaną przesłonięte przez osobiste uprzedzenia czy zwykłe słabostki tych, którzy go tworzą. W „Werdykcie” to z kolei litera prawa jest, nomen omen, winowajcą, zaś właśnie ludzkie podejście może zniwelować problemy i patologie, jakie tworzy.

Sprawiedliwość i prawo. Lumet doskonale rozumie, że jedno nie zawsze równa się drugiemu i tylko przy odrobinie szczęścia z tego drugiego wyniknie pierwsze (warto tutaj dodać, że sporą część jego filmografii zajmują filmy dotykające korupcji, policji i przestępczości). Być może z różnych powodów. W „12 gniewnych ludziach” to właśnie szacunek dla prawa, przy dostrzeganiu całej jego niedoskonałości, pozwolił na dokładniejsze pochylenie się na winą drugiego człowieka i losem, jaki może go spotkać. Obiektywizm i bezstronność stały się gwarancją sprawiedliwości.

W „Werdykcie” jest z kolei zupełnie odwrotnie. Pod koniec filmu, kiedy wydaje się, że Galvin przegrał sprawę po tym, jak jego najważniejsze dowody i zeznania świadków zostały wykreślone z protokołu, okazuje się, że ława przysięgłych zdecydowała na jego korzyść. Więcej, postanowiła przyznać ona odszkodowanie większe niż to, o które Galvin wnosił. Naiwny zwrot akcji, gdzie ławnicy stali się deus ex machina? Być może tak. Ale Lumet pokazuje jednocześnie, jak zwykli ludzie, nieróżniący się w gruncie rzeczy zbytnio od tytułowych bohaterów jego filmu sprzed ćwierćwiecza, mogą równie dobrze, co osobistymi animozjami, kierować się zwykłym, ludzkim poczuciem przyzwoitości, bez względu na to, czego sędzia każe im nie brać pod uwagę. 

 


 


Trudno w dzisiejszym kinie znaleźć takiego twórcę, jak Lumet. Ekonomicznego, unikającego własnego stylu reżyserii, konsekwentnie oddającego pole starannie dobranym aktorom, którzy potrafią udźwignąć ciężar powierzonych im ról. A przede wszystkim, obiektywnego. Tworzącego filmy z przesłaniem, a jednocześnie gotowego wracać do danej tematyki i przyglądać się jej z innej strony, dyskutować z samym sobą, przedstawiać drugą stronę medalu. Warto więc zapoznać się z jego bogatą filmografią i samemu przekonać się o niejednoznaczności wielu aspektów naszego życia, w jakiej zawsze był mistrzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...