niedziela, 14 lipca 2024

Rozmowy radiowe

 

Mowa nienawiści

Rozmowy radiowe” (1988, reż. Oliver Stone)



Słowa, słowa, słowa” – chciałoby się powiedzieć za Szekspirem. Podstawa języka i komunikacji. To dzięki nim tworzymy przekaz, jesteśmy w stanie dotrzeć z nim do odbiorców i uzyskać odpowiedź. Do tej pory na blogu zajmowałem się oczywiście mediami audiowizualnymi: filmami (rzecz jasna), i telewizją („Quiz Show”). A radio? Medium w którym istnieje tylko słowo, oderwane od wszystkiego innego, w swej najbardziej podstawowej formie. Filmowcy raczej rzadko się nim zajmowali – w pewnym sensie, nic dziwnego. Brak bezpośredniej interakcji, jedność czasu i miejsca – to niezbyt filmowy materiał. Ale w jednym ze swoich mniej znanych filmów Oliver Stone przyjrzał się właśnie temu zagadnieniu, tworząc jeden ze swoich najmniej efektywnych, ale niemniej elektryzujących filmów.


Rozmowy radiowe! Ostatnie sąsiedztwo na świecie. Ludzie już ze sobą nie rozmawiają.”


Głównym bohaterem „Rozmów radiowych” jest DJ Barry Champlain (Eric Bogosian). Prowadzi on cieszący się dużą popularnością program, w którym rozmawia ze słuchaczami. Ciężko jednak uznać go za przykład kultury wysokiej – nadawany późną nocą, przyciągający wszelkiej maści dziwaków, szaleńców, ekscentryków i radykałów. Barry, cyniczny i złośliwy, regularnie wdaje się w pyskówki ze swoimi rozmówcami. Program pnie się w rankingach ilości słuchaczy i wkrótce ma być nadawany na cały kraj. Champlain, będący pod coraz większą presją szefostwa i zmagający się z własnymi osobistymi demonami, staje na granicy załamania nerwowego.

Format „talk radio” ukazany w filmie w Polsce nie przyjął się, o ile mi wiadomo. Owszem, istnieją programy, w których słuchacze mogą rozmawiać z prowadzącymi, ale sprowadza się to głównie do cywilizowanych konwersacji i konkursów. W USA natomiast (i, w mniejszym stopniu, innych krajach anglojęzycznych), tzw. shock jocks, czyli DJ-e, których głównym zadaniem jest wzbudzanie kontrowersji, obrażanie innych i czynienie niewybrednych uwag cieszą się (a właściwie cieszyli) ogromną popularnością. Sam film, będący adaptacją sztuki Bogosiana, oparty jest na prawdziwej historii jednego z taki prowadzących, Alana Berga. Obdarzony ogromną inteligencją i charyzmą Berg zginął z rąk neonazistów, których regularnie brał sobie na cel w swoich audycjach.

Stone przygląda się temu jakże amerykańskiemu zjawisku (nie tylko Berg był inspiracją, w jednej z retrospekcji główny bohater to skóra zdjęta z Howarda Sterna) z mieszaniną współczucia i odrazy. Program Barry’ego to z jednej strony kompletny rynsztok - rasiści wygłaszający swoje tyrady, narkomani chwalący się ilości spożytych substancji, dewianci seksualni opowiadający o swoich fetyszach, frustraci wylewający swe żale do całego świata. Z drugiej, miejsce, w którym wykluczeni i samotni mogą nawiązać choćby namiastkę kontaktu z drugą osobą, nawet jeśli jest to pytanie o stary serial lub pizzerię. Stone jednak nie bawi się w piętnowanie mediów, przyczyniających się do coraz niższego poziomu debaty publicznej – obserwuje raczej to zjawisko od strony psychologicznej, skupiając się na głównym bohaterze.

 


 


Barry Champlain to świetne miejsce na wakacje, ale nie chciałbym tam zamieszkać.”


W genialnej interpretacji Bogosiana Champlaina ciężko nazwać pozytywnym bohaterem. Do radia trafia niemal przypadkiem – wcześniej prowadził sklep odzieżowy i dla zabawy postanowił, za zgodą znajomego, poprowadzić jedną audycję. Jak się okazało, Champlain skrywał w sobie ogromne pokłady charyzmy i miał, kolokwialnie mówiąc, „gadane”. Pnąc się coraz wyżej w hierarchii radiowej, Barry staje przed szansą wejścia w ogólnokrajowy eter. Ciężko odmówić mu talentu do tego, co robi, ale jednocześnie nie sposób zaprzeczyć temu, że jest po prostu okropnym człowiekiem.

Ma za sobą nieudane małżeństwo (z jego winy), właściwie żadnych przyjaciół, bojący się nawiązać jakikolwiek bliższy kontakt z drugim człowiekiem. W jednej z najbardziej poruszających scen, będących preludium do eksplozji Barry’ego na antenie, dzwoni do niego jego była żona, jedna z niewielu osób żywiących wobec Champlaina sympatię. Ten traktuje ją z pogardą i cynizmem, jak gdyby była jednym z dziwaków, któremu musi słownie dowalić.

 


 

Z Barrym jest coś bardzo nie tak. Choć nie wiemy czemu, widać, że nienawidzi on samego siebie (w jednej ze scen widzimy nawet jego skłonności samobójcze, kiedy sam otwiera paczkę, w której jest rzekomo ładunek wybuchowy). Nie uważa się za godnego bycia szczęśliwym. Dlaczego wiedzie takie życie, a nie inne? Czemu bliskość drugiej osoby zastępują mu bezcielesne głosy wszelkiej maści wykolejeńców? Czemu spędza noce przy konsolecie, pyskując, obrażając i samemu doświadczając tego samego? Barry karze sam siebie, skazując się na „towarzystwo” swoich słuchaczy. Jego powołanie staje się jednocześnie jego gwoździem do trumny, jego quod me nutrit me destruit, samonapędzającą się spiralą lżenia, pogardy i nienawiści.


Co jest z wami nie tak, czemu ciągle dzwonicie?”


Na przykładzie postaci głównego bohatera, Stone ukazuje widzom swego rodzaju wynaturzoną symbiozę – z tą różnicą, że nie przynosi ona stronom obopólnych korzyści, lecz raczej je truje, do momentu, w którym jedna z nich padnie.

Champlain zdaje się maskować pokłady wrażliwości i inteligencji pod maską zblazowanego, wulgarnego krzykacza. Widać, jak bardzo dotyka go rasizm, którego szczerze nienawidzi, widać przerażenie w jego oczach, kiedy jeden ze słuchaczy opowiada o serii gwałtów i morderstw, jakich się dopuścił. Widać, że mimo wszystko zależy mu na drugim człowieku. Barry sam siebie poddaje próbie – jak gdyby sam się chciał przekonać, jak długo będzie w stanie żywić te uczucia, będąc wystawionym na to, co w ludziach najgorsze. Jak długo będzie w stanie balansować pomiędzy wystudiowaną pogardą i dopiekaniem swym rozmówcom dla rozrywki, nim staną się one autentyczne. Jak gdyby sam chciał zabić w sobie, to co najlepsze.

 


 

W kulminacyjnym momencie filmu, Barry wygłasza kilkuminutową tyradę, kierowaną przeciwko sobie i swoim słuchaczom. Jest to scena, w której widać sceniczny rodowód film, a jednak udźwignięta przez Bogosiana i w interesujący sposób zaaranżowana przez Stone’a (o tym za chwilę). Co znaczące, zaczyna on od siebie – przyznaje się do hipokryzji, do pogoni za sławą i pieniędzmi, ale też do nienawiści wobec słuchaczy. Do pogardy wobec nich, wobec ich żałosności. Barry wykrzykuje całą swą nienawiść do nich, i jednocześnie do siebie. Wypunktowuje ich fascynację przemocą, śmiercią, tym, co ludzkość ma najgorszego do zaoferowania, będący jednocześnie świadomym tego, że on sam tę fascynację napędza. Pyta się ich, czemu ciągle chcą z nim rozmawiać, skoro jedyne, co im oferuje to zniewagi i wstręt.

Błędne koło – Stone w wyżej opisanej scenie ukazuje, jak wszystko (dosłownie) obraca wokół mówiącego i wrzeszczącego do mikrofonu Champlaina. On sam, będący centrum tego wiru, siłą, która przyciąga i wciąga innych w spiralę nienawiści, tak bardzo rozkręconej, że już dawno przestało mieć znaczenie, co było pierwsze – kontrowersyjni prowadzący, odwołujący się do najniższych ludzkich instynktów, czy słuchacze, spragnieni krwi, brudu, podłości. Jedynym, co może ową spiralę zatrzymać (o ile to w ogóle możliwe), to śmierć, wystrzał z broni zamachowca, stający się wykrzyknikiem w ostatnim zdaniu życia Champlaina. 

 


 



Mimo to, jest jednak jakieś światełko nadziei w „Rozmowach radiowych”. Po wyczerpującej tyradzie, Barry odbiera telefon za telefonem od słuchaczy, którzy albo nie zrozumieli, albo zupełnie zignorowali jego słowa. Aż w końcu któryś z nich mówi mu: „Jestem w domu. Jestem u siebie. Ty też tam powinieneś być, Barry.”

Być może właśnie ten krótki fragment stanowi o sile i ponadczasowości filmu Stone’a. W czasach, w których debata publiczna polega na obrażaniu się nawzajem, filmiki z werbalnymi „masakrami” cieszą się ogromną popularnością, zaś portale internetowe wabią czytelników nagłówkami o „mocnych ripostach” i „nieprzebieraniu w słowach”, zachęta do bycia w domu, w ciepłym, bezpiecznym miejscu, z dala od mowy nienawiści (nie tylko w dosłownym rozumieniu tego pojęcia) wybrzmiewa tym głośniej. Czy to jako widownia, czy to jako istoty ludzkie (jak Champlain), możemy paprać się w bagnie wylewanych frustracji, gniewu, taniej sensacji i przemocy. Albo możemy po prostu iść do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...