Opowieść wiecznie żywa
„Mały Książę” (2015, reż. Mark Osborne)
I tak oto znów wracamy do tematu adaptacji filmowych, tym razem w podstawowym znaczeniu tego słowa: książka – film. Jak powinno dokonać się dokonywać tego rodzaju procesu pozostaje już od lat pytaniem otwartym, na które można usłyszeć wiele odpowiedzi, w zależności od tego, komu się je zada. Są tacy, którzy zmian nie lubią. Oczekują przeniesienia na ekran swej ulubionej powieści w skali 1:1, nie tolerując jakichkolwiek większych odstępstw od tego, co przeczytali. Są i tacy (jak niżej podpisany), dla których zmiany są zawsze mile widziane, i nie mają nic przeciwko temu, by akcja książki została przeniesiona, na ten przykład, z kolonialnej Afryki do wietnamskiej dżungli. Dziś jednak zajmę się jedną z ciekawszych adaptacji, jaką miałem okazję obejrzeć – będącą jednocześnie wiernym oddaniem książkowego oryginału, jak i swobodniejszym jego uwspółcześnieniem. Nie powinno być zaskoczeniem, że chodzi o „Małego Księcia”.
„Będziesz wspaniałą dorosłą.”
Pewnego razu, mała Dziewczynka (Mackenzie Foy) wraz z Mamą (Rachel McAdams) przeprowadziły się do nowego domku na przedmieściach. Mama była bardzo ambitna, chciała, żeby jej córka dostała się do najlepszej szkoły i żeby udało się jej w przyszłości zdobyć dobrą pracę. Dziewczynka uczyła się ciężko, pracowała niemal bez wytchnienia, aż do momentu, kiedy poznała sąsiada. Był nim Pilot (Jeff Bridges) – starszy jegomość, bardzo dziwny. Dziewczynka, choć wpierw niechętna Pilotowi, z czasem zaczęła spędzać z nim coraz więcej czasu, a on opowiadał jej o swoich przygodach. Dziewczynkę szczególnie zainteresowała jedna z nich: otóż Pilot wiele lat temu rozbił się na Saharze, gdzie spotkał Małego Księcia. Ten opowiedział Pilotowi o swoim domu, niewielkiej asteroidzie B-612, o swoich podróżach i niezwykłych osobach, jakie spotkał w ich trakcie.
Wbrew temu, co można by pomyśleć sobie po przeczytaniu tego zarysu fabuły, „Mały Książę” nie jest wcale opowiedzeniem powieści, ujętym w klamry narracji. Owszem, właściwie całe dzieło Saint-Exupéry’ego trafia na ekran w ramach opowieści Pilota, ale jednocześnie staje się podstawą historii Dziewczynki i zmian, jakie zachodzą w jej życiu po jej poznaniu.
„Nie mogę się z tobą bawić. Nie jestem oswojony.”
Osborne podszedł do powieści z należytym szacunkiem. Narracja Pilota nie odbiega w żaden sposób (poza pominięciem niektórych fragmentów) od literackiego pierwowzoru. Brak w niej, z braku lepszego określenia udziwnień. Widzimy na ekranie postaci znane chyba każdemu: Księcia, Lisa, Różę, Króla, Próżnego, Biznesmena. Zgodnie z tradycją „prestiżowych” adaptacji, głosów (zarówno we francuskiej, jak i angielskiej wersji językowej) użyczyły same gwiazdy, m.in.: Marion Cotillard, Vincent Cassel, Benicio del Toro, Ricky Gervais. Nawet styl animacji odbiega od obecnie stosowanej typowej animacji komputerowej (która zresztą została wykorzystana do reszty filmu). W opowieści Pilota widzimy postacie animowane metodą stop-klatki, stworzonych z papieru i gliny papierowej, nadając scenom charakterystyczny wygląd nawiązujący do książkowego oryginału i ilustracji autora.
Reżyser składa tym samym hołd tekstowi źródłowemu – nie tylko jeśli chodzi o formę, ale i o treść. Dziewczynka bowiem zaczyna być coraz bardziej zafascynowana historią Małego Księcia i zaczyna kwestionować wartości, jakie do tej pory wyznawała pod wpływem swojej mamy.
„Dlaczego jesteś taka mała?
Bo jestem dzieckiem.
Dzieckiem? To absolutnie niedozwolone!”
Właściwa fabuła filmu zaczyna rozwijać właśnie w tym momencie. Kiedy Pilot trafia do szpitala, Dziewczynka, nie mogąc pogodzić się ze smutnym zakończeniem jego opowieści, wraz z Lisem wyrusza na poszukiwanie Księcia. Jej podróż doprowadza ją do świata (a konkretniej asteroidę), który, ośmielę się stwierdzić, faktycznie mógłby znaleźć się w powieści Saint-Exupéry’ego, gdyby ten napisał ją dziś. Zaludniona przez pracoholików, porośnięta biurowcami, pozbawiona światła słonecznego, skąpana w niezdrowo zielonej poświacie. Natrafia też na postaci z książki: Król jest windziarzem, Próżny policjantem. Właścicielem asteroidy jest nie kto inny jak Biznesmen, kontrolujący wszystko i wszystkich, zgodnie z książkowym pierwowzorem nastawiony tylko i wyłącznie na swój zysk i posiadania. Jest i sam Mały Książę, nazywający się teraz Pan Książę. Pozbawiony pamięci, zahukany, pracuje jako dozorca, niezdolny do najmniejszego sprzeciwu wobec przełożonych.
Należałoby rozpatrywać to na dwa sposoby: pierwszy, z perspektywy Dziewczynki. Asteroida Biznesmena to spełnienie jej koszmarów, lęku przed dorosłością i nową szkołą. Brak zabaw, radości, pozostaje wyłącznie monotonna praca. W jednej ze scen główna bohaterka zostaje wysłana do Nauczyciela, który zmierza umieścić ją w specjalnej maszynie, która zmieni ją w dorosłą.
Drugi, to smutny portret obecnego społeczeństwa. Każdy, kto czytał „Małego Księcia” pamięta, odwiedziny na asteroidzie Biznesmena (w polskim przekładzie Bankiera) i jego chęć posiadania gwiazd, będącej celem samą w sobie. Korporacji rosnących w siłę, ludzi zaharowujących się niemal na śmierć, pozbawionych perspektyw awansu, niemających życia poza pracą. Film Osborne’a daje smutną diagnozę współczesnego kapitalizmu, nienasyconej chęci posiadania, w latach, w których filmowcy pochylali się nad skutkami kryzysu finansowego z 2008 roku (w tym samym roku powstał wszakże „The Big Short” Adama McKay’a). To, co w 1943 roku mogło wydawać się żałosnym wręcz obrazem chciwości, w 2015 było już niewysłuchanym ostrzeżeniem, smutną rzeczywistością.
„Problemem nie jest dorastanie, tylko zapominanie.”
„Mały Książę” jest więc przykładem adaptacji nie dającej się prosto sklasyfikować. Z jednej strony wierny przekład literackiego pierwowzoru, podkreślony charakterystyczną szatą graficzną. Z drugiej, jego uwspółcześnienie, kontynuacja wręcz, z nowym rozdziałem dopisanym tak, by odzwierciedlał współczesność.
Najważniejszą jednak rzeczą, jak zdaje się mówić reżyser, jest sama opowieść. Pan Książę wiedzie swój smutny żywot dozorcy, ponieważ zapomniał o przeszłości. O swoich podróżach, tego, czego się z nich dowiedział, o odpowiedzialności za to, co oswojone, o Róży. Dopiero jego własna historia, przypomniana mu przez Dziewczynkę (a która sama poznała ją od Pilota), pozwala mu wyrwać się z marazmu i przeciwstawić władzy Biznesmena, by ostatecznie powrócić na swoją asteroidę.
Wracamy więc do pytania postawionego na początku: jak powinna wyglądać idealna adaptacja? Film Osborne’a udowadnia, że to pytanie nie jest istotne. Dosłownie, czy jako transpozycja – to bez znaczenia. Ważne jest to, żeby opowieść nadal była opowiadana. To przekazywanie jej, w taki czy inny sposób, sprawia, że żyje, a kolejne pokolenia mogą znaleźć w niej punkty odniesienia do swojego własnego życia i czasów, w jakich przyszło im żyć. I tyczy się to nie tylko takich ponadczasowych opowieści, jak „Mały Książę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz