niedziela, 21 kwietnia 2024

Irlandczyk

 

U kresu długiego dnia


Irlandczyk” (2019, reż. Martin Scorsese)




Tak oto docieramy do ostatniej części gangsterskiej trylogii Scorsese, „Irlandczyka”. Film był w pewnym sensie wydarzeniem – reżyser ponownie połączył siły z De Niro i Joe’em Pescim po bardzo długiej przerwie, ale też po raz pierwszy z Alem Pacino. Wiele mówiono o przełomowych efektach specjalnych, które pozwoliły odmłodzić aktorów, tak, aby mogli odegrać swoje postaci na przestrzeni 50 lat życia. Ciężko jest wyobrazić sobie inny zespół do opowiedzenia tej historii, stanowiącej domknięcie mafijnych opowieści Scorsese – zwłaszcza, że ton filmu znacznie odbiega od frenetycznej energii „Chłopców z ferajny” czy ambicji „Kasyna”. „Irlandczyk” to opowieść o staniu u bram śmierci, spojrzeniem na całe życie i refleksją na czynami, które się na nie składają.



Słyszałem, że malujesz domy.”


Narratorem i tytułowym bohaterem filmu jest Frank Sheeran (De Niro), weteran II Wojny Światowej, niejako z przypadku stający się zabójcą pracującym dla mafii i współpracownikiem Jimmy’ego Hoffy (Pacino), legendarnego przywódcy związkowego, i, wreszcie, jego zabójcą. Spędzający ostatnie dni swego życia w domu starców, Sheeran snuje opowieść o przemocy, zdradzie, korupcji, przyjaźni i lojalności.

„Irlandczyk” był przez niektórych złośliwie porównywany do „Forresta Gumpa”, ale jest to skojarzenie skądinąd słuszne. Sheeran jest „młotkiem” – niezbyt inteligentny, pozwalający, by to inni, ważniejsi i mądrzejsi nim kierowali, ale też niemal dosłownie narzędziem do zabijania, który bez mrugnięcia okiem potrafi strzelić znajomemu w głowę. To pierwszy element, który odróżnia „Irlandczyka” od „Chłopców…” i „Kasyna”. Bohaterowie tych filmów byli ambitni (czasem aż nadto), inteligentni, brali sprawy w swoje ręce (nieprzypadkowo „Chłopcy z ferajny” kończyli się „My Way” w wykonaniu Sida Viciousa). Sheeran był jedynie biernym pionkiem (bez względu na pozycje, jaką w końcu osiągnął w strukturach przestępczych). Hill i Santoro działali z chciwości, Rothstein z ambicji i profesjonalizmu. Sheeran, dokonując czynu, który już do końca miał mu ciążyć na sumieniu, robił to na rozkaz. O taką refleksję ciężko posądzić głównego bohatera, ale Scorsese zdaje się więc w przewrotny sposób wracać do początków – czy lepiej żyć wedle własnych reguł i umrzeć młodo, czy stosować się do innych, co być może oznacza ciągłe wykonywanie poleceń?

W kontekście tego zagadnienia należy spojrzeć na relacje Sheerana z dwiema najważniejszymi figurami w jego życiu: Hoffą i Russellem Bufalino (Pesci).

Bufalino, protektor i mentor Sheerana, był tym, który dostrzegł w nim potencjał i wprowadził do swojej organizacji, stopniowo czyniąc go potężniejszym i potężniejszym, choć nigdy najpotężniejszym. Jest coś niejednoznacznego w kreacji Pesci’ego. Z jednej strony jest prawdziwym przyjacielem Franka, gotowym do pomocy, będącym blisko rodziny (genialny wyraz autentycznego bólu, szybko przemykający po twarzy, kiedy mała córka Franka, Peggy, z chłodem reaguje na gwiazdkowy prezent od niego). Z drugiej ma się wrażenie, że nigdy nie zapomina o lojalności, jaką darzy go Frank i świadomości, że tę wierność może wykorzystać, by rękoma Sheerena pozbywać się wrogów.

Hoffa z kolei nigdy nie widział we Franku podwładnego i traktował go jak równego sobie. Sheeran towarzyszył mu wszędzie, a Hoffa ufał mu bezgranicznie, do samego końca. Stał się nawet ulubieńcem Peggy, z którą zawsze trzymał się na rodzinnych spotkaniach. Nawet kiedy Hoffa zaczął tracić swoją pozycję, Frank był dla niego oparciem.

 


 

Kiedy więc w wyniku bezpardonowej walki o wpływy na Hoffę wydany został wyrok śmierci, Bufalino wybrał na wykonawcę właśnie Franka. W genialnie odegranej scenie Pesci autentycznie żałuje, że musiało dojść do takiej sytuacji, a jednocześnie z bezwzględnym pragmatyzmem wyznacza do tego zadania Sheerana, świadom, że mu nie odmówi i jako jedyny cieszy cię zaufaniem Hoffy.



Trzy osoby mogą dotrzymać tajemnicy, jeśli dwie z nich nie żyją.”


Widmo śmierci wisi nad „Irlandczykiem” już od początku i utrzymuje się, przez cały czas trwania filmu. Tak jak „Chłopcy z ferajny” i „Kasyno” zaczynały się od przemocy, tak i w „Irlandczyku” widzimy krótkie mignięcie egzekucji strzałem w tył głowy (dopiero później okazuje się, że była to śmierć Hoffy). Ale w poprzednich filmach przemoc i śmierć były gwałtownymi punktami w historii. W „Irlandczyku” niemal każdy zabieg reżyserski przypomina nam o nadchodzącym końcu.

W poprzednich filmach narratorów zawsze było dwóch, nierzadko przedstawiających różne punkty widzenia na te same wydarzenia, czasem się uzupełniających, nawet w tej samej scenie. W „Irlandczyku” narratorem jest wyłącznie Frank – nie ma przy nim nikogo z rodziny, Bufalino i Hoffa nie żyją.

Charakterystyczne ujęcia z jazdy, wykorzystane do wprowadzenia i wciągnięcia widzów w gangsterski świat, tu już na samym początku wiodą nas przez korytarze domu spokojnej starości, aż do Franka, siedzącego na wózku inwalidzkim.

W „Chłopcach z ferajny” w jednej ze scen Henry Hill przedstawia nam barwne postaci z półświatka, włącznie z ich ksywkami. Frank robi to samo, ale jednocześnie przy każdej z postaci widzimy napisy informujące o gwałtownej przyczynie ich śmierci, jeszcze zanim ona nastąpiła.

Trudno na ścieżce dźwiękowej znaleźć rock & rollowe utwory, zastąpione nostalgicznymi kawałkami z lat 50. i ponurym tematem przewodnim Robbiego Robertsona.

Blichtr i oszałamiający przepych zniknęły, a Scorsese opowiada „Irlandczyka” w ten sam sposób co „Chłopców…” i „Kasyno”, modyfikując nieco swoje zabiegi tak, by niemal na każdym kroku widzowie mieli świadomość nieuchronnego końca.


Jest jak jest.”


W „Irlandczyku” Scorsese wprowadza kolejny element, którego brakowało w poprzednich filmach, mianowicie refleksję nad minionym życiem i czynami dokonanymi w jego trakcie. Hillowi taka refleksja była zupełnie obca, w przypadku Rothsteina została ona ledwo zasygnalizowana. „Irlandczyk” natomiast to właściwie jedna wielka refleksja Sheerana. Człowieka, który wiódł takie, a nie inne życie i pod jego koniec musiał zmierzyć się z konsekwencjami swych działań.

Jego największym wyrzutem sumienia stała się córka (Anna Paquin, jako dorosła Peggy) – od najmłodszych lat zdająca sobie sprawę z brutalności ojca i świadoma, że to właśnie on odpowiada za śmierć Jimmy’ego Hoffy. Jej milczenie i zimne, penetrujące spojrzenie już do końca życia będą prześladować Franka, budząc w nim nie do końca przez niego zrozumiałe odczucie niepokoju.

 


 

Scorsese w swoich filmach, mniej lub bardziej bezpośrednio poruszał temat winy, zwłaszcza w kontekście Katolicyzmu, samemu zmagając się z jej poczuciem. W „Irlandczyku”, stojący u progu wieczności bohaterowie starają się na swój sposób pogodzić lub odpokutować za to, co w życiu robili.

W jednej ze scen Bufalino rozmawia z Sheeranem o Hoffie. Wyraża autentyczny żal za jego śmierć, tylko po to, by pełnym żółci „pieprzyć go” oskarżyć Hoffę za upór doprowadzający do jego własnej śmierci (niczym rasowy psychopata, obwiniający ofiarę, która sama prosiła się o śmierć). Ale i sam Bufalino będzie niedługo po tym chodzić na msze do więziennej kaplicy. Przy czym ciekawą kwestią jest właśnie sama postawa Hoffy, upartego, nie będącego w stanie odpuścić władzy nad związkiem nawet będąc świadomym konsekwencji tego uporu (rewelacyjne „Nie odważyliby się!” w rozmowie z Frankiem, odrzucające tę najgorszą możliwość, a jednocześnie podszyte strachem).

Znów, Sheerana nie stać na tak głębokie refleksje, ale być może to właśnie czyni „Irlandczyka” dziełem bardziej uniwersalnym, działającym na każdego, nie tylko na katolików. Koniec końców, zdaje się mówić Scorsese, każdemu z nas przyjdzie się zdać rachunek ze swego życia i win. Bogu, sile wyższej, skrzywdzonym przez nas osobom. „Irlandczyk” pokazuje ludzi żyjących (Sheeran) lub umierających (Hoffa) w konsekwencji swoich decyzji.



W ostatniej scenie „Irlandczyka” widzimy Franka po spowiedzi (czy raczej jej próbie). Prosi wychodzącego księdza, by zostawił drzwi do jego pokoju lekko uchylone. Nadchodzi noc, a światło z korytarza pada na Sheerana. Długi dzień dobiega końca. 

 


 

Minęły czasy beztroskiej grabieży, młodzieńczej energii, chwile, kiedy miało się całe życie przed sobą, świat stał przed tobą otworem, a jednocześnie żyło chwilą, nie myśląc o konsekwencjach. Minęły czasy, kiedy ambicje stworzenia czegoś wielkiego i trwałego rosły, a wraz z nimi odpowiedzialność i świadomość tego, jak można to wszystko zaprzepaścić. Jest wieczór. Zostały tylko wyrzuty sumienia, żal, samotność. Przyjaciele odeszli, życie przepłynęło przez palce. A jednak, jak zdaje się mówić Scorsese, kończąc swą trylogię tym bądź co bądź optymistycznym akcentem, nigdy nie jest za późno na refleksję. Życie być może i jest sumą naszych wyborów i czynów, nie zawsze trafnych, czasem wręcz świadomie złych. Ale nawet na samym jego końcu można spróbować za nie odpokutować, albo przynajmniej się pokajać, dopuszczając do siebie choćby odrobinę światła przez uchylone drzwi. Tylko tyle i aż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...