Najlepsi kumple z dawnych lat
Czy kiedykolwiek pojechaliście na wakacje przez pomyłkę? Zapewne nie, to się zdarza dość rzadko (jeśli w ogóle). Z kolei dwójce głównych bohaterów filmu Bruce’a Robinsona „Withnail i ja” owszem. Brytyjska czarna komedia o perypetiach dwójki wiecznie bezrobotnych i pijanych aktorów weszła na stałe do kanonu filmów kultowych: miłośnicy filmu przerzucają się cytatami, zasłuchują się w ścieżkę dźwiękową i grają w grę polegającą na konsumpcji alkoholu równolegle z postaciami (włącznie z kieliszkiem benzyny do zapalniczek!). I choć „Withail i ja” jest filmem śmiesznym, to niczym po łyku czegoś mocniejszego da się w nim odczuć palenie w gardle i nieprzyjemny posmak goryczy, samotności i zmarnowanego życia.
„Dobra, zasrańcu! Pozmywam!”
Szary Londyn, a konkretniej Camden, roku pańskiego 1969. Małe mieszkanko, wypełnione po brzegi dymem papierosowym, pustymi butelkami, nieumytymi naczyniami i wszelkiego rodzaju brudem. To właśnie w takich warunkach żyją (egzystują?) tytułowi Withnail (Richard E. Grant) i Ja (Paul McGann). Przy nich dowcipy o studentach wydają się być „Plastusiowym pamiętnikiem”. Nerwowe wyczekiwanie na otwarcie pubów, picie kawy łyżką z talerza do zupy, wszelkie substancje psychoaktywne (te legalne i nie). Epizody z kilku dni, w których centralnym punktem jest wyjazd na wieś (tylko po to, by skończyć w jeszcze gorszych warunkach).
Robinson, który oparł film na swojej młodości, celowo zdaje się nadać filmowi taką właśnie strukturę. Zamiast fabuły per se, ciąg alkoholowy, od jednego kieliszka do drugiego (i trzeciego, i czwartego…), kolejne perypetie (spotkanie z agresywnym klientem pubu, próby przygotowania kurczaka, kupno dziczyzny od miejscowego kłusownika). Faktycznie, „Withnail i ja” może wydawać się wspomnieniami przygód z czasów studenckich. Brak jednak w nich radości. Czuć raczej swego rodzaju dołujący smutek, odczucie zmarnowanego czasu, brak perspektyw na przyszłość („Istotnie, odpływamy w krąg złego samopoczucia, robiąc sobie wroga z naszej własnej przyszłości”).
Ciężko jest więc mówić o czystej nostalgii, jak gdyby Robinson patrzył na swą młodość ze swego rodzaju poczuciem dojrzałości – bez żalu, ale i bez romantyzowania, świadom tego, że owe dni już dawno minęły i że nie były one wcale tak różowe, jakby się mogło wydawać.
„Wy gnoje! Wszyscy będziecie cierpieć! Już ja wam wszystkim pokaże! Będę gwiazdą!”
Nie sposób mówić o tym filmie bez spojrzenia na dwójkę głównych bohaterów. Ja – alter-ego Robinsona. Cichy, zamyślony, kiepsko przeżywający „zjazdy”. Tylko on z tej pary wydaje się być choć odrobinę odpowiedzialny za warunki, w jakich żyją. McGann genialnie odgrywa bezsilność swego bohatera i jego pasywność wobec wyczynów swego współlokatora, a jednocześnie przerażenie równią pochyłą, jaką wydaje się być ich życie.
Withnail z kolei to zupełne przeciwieństwo. Wytrzeszczone oczy wypełnione furią, pretensje do całego świata, dym papierosowy wypuszczany przez nos jak gdyby był lokomotywą napędzaną nikotyną i alkoholem. Grant, wychudzony, o schorowanej twarzy, sprawia wrażenie kogoś, kogo niespecjalnie interesuje jedzenie ani praca (narzeka na jej brak, ale tylko dla zasady). Withnail skrywa w sobie jakieś rany, maskowane agresją i zagłuszane winem/whisky/ginem/sherry/cydrem/marihuaną. Alkoholowi w jego organizmie dorównuje chyba tylko ilość żółci, od której Withnail aż kipi. Wiecznie przekonany o swojej wyższości, ale zbyt pogrążony w marazmie, by zrobić ze swych umiejętności jakikolwiek pożytek.
„Withnail i ja” to też, koniec końców, portret toksycznej przyjaźni. Ja, wiecznie wykorzystywany przez Withnaila, ładowany przez niego w kolejne tarapaty, wysłuchujący jego gniewnych tyrad, a jednak trwający przy nim i próbujący naprawiać jego błędy. W pewnym sensie można dostrzec, jak ich przyjaźń bardziej przypomina relację nieodpowiedzialnego dziecka i niańczącej go matki. Withnail ma zapewne świadomość, że może bezkarnie zrzucać odpowiedzialność na swojego kolegę: jak w pubie, kiedy niemal wdaje się w bójkę z masywnie zbudowanym klientem, tylko po to, żeby tchórzliwie zasugerować mu „załatwienie sprawy” z jego towarzyszem. Ich interakcje, jakkolwiek zabawne na pierwszy rzut oka, okraszone znakomitymi dialogami i genialnie odegrane, są zapowiedzią tego, jak ich drogi się rozejdą.
„Na zdrówko.”
Rok akcji filmu nie jest przypadkowy. Lata hipisów, wolnej miłości, kultury narkotyków odchodziły powoli do przeszłości. I choć atmosfera była inna, niż w USA (przychodzi do głowy „Swobodny jeździec”), to ostatecznie rezultat był ten sam: dojrzałość. Ja ostatecznie dostaje propozycje pracy, która wiąże się z przeprowadzką. Będzie to koniec jego „dzikich lat”, ciągłego picia, czekania na role w reklamach i egzystowania z dnia na dzień. W momencie rozejścia się ich dróg odmawia nawet napicia się po raz ostatni z Withnailem. Ja zawsze był dojrzały, z niewiadomych powodów, może przez zbieg okoliczności, zaprzyjaźniający się z Withnailem, czekający na okazję by zacząć żyć odpowiedzialnie i przyjmujący ją, kiedy się nadarzy. Withnail – wręcz przeciwnie. Jest autentycznie utalentowany, co widać najlepiej na samym końcu filmu, kiedy recytuje monolog z „Hamleta”, stojąc w deszczu przed ogrodzeniem dla wilków w parku, pociągając raz za razem z butelki. Withail nie dorośnie, nie znajdzie sobie stałej pracy, co najwyżej innego przyjaciela (a właściwie „przyjaciela”) na którym będzie mógł się uwiesić i wylewać swoje żale do świata. Tak jak symbolem przyszłości Mnie będzie pociąg odjeżdżający z brudnego, szarego Camden, tak symbolem przyszłości Withnaila będzie powolne człapanie w rozklejonych butach w strugach rzęsistego deszczu.
„Withnail i ja”, co nie ulega wątpliwości, zasłużył sobie na miano filmu kultowego. Błyskotliwe i autentycznie zabawne dialogi, czarny humor i genialny dobór piosenek, jakiego nie powstydziłby się sam Tarantino. Ale dzieło Robinsona jest jednocześnie zaskakująco szczerym spojrzeniem na lata młodości. Bez zbędnego idealizowania, dostrzegając zabawność niektórych sytuacji przy jednoczesnej świadomości marazmu i bezcelowości. Reżyser zdaje się nie tęsknić za szalonymi dniami, które minęły, postrzegając je raczej jako etap, który siłą rzeczy musiał być w pewnym momencie zakończony. Ja dorósł, porzucił beztroskę, zaczął wieść odpowiedzialne życie, podjął pracę. Być może jak sam Robinson, rozwinął karierę aktorską, zaczął pisać scenariusze i reżyserować. A Withnail? Stoczył się w alkoholizm? Zmarł, jak jego pierwowzór, na raka? Czy może wiedzie smutne, samotne życie, wciąż pełen żalu i goryczy, marnując swój talent i nienawidząc całego świata, ze sobą włącznie? Tego się nie dowiemy, tak jak nie będzie tego wiedział Ja. Withnail stał się zamkniętym rozdziałem. Tak chyba było najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz