Poświęcony
„Zaginiony” (1982, reż. Costa-Gavras)
Na pewno kojarzycie słynny wiersz, którego autorem był Martin Niemöller, który, w jednej z wielu istniejących wersji, brzmi następująco:
Kiedy naziści
przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy
zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem
socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie
protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po
Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po
mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
Ten wiersz przypomniał mi się w kontekście omawianego dziś filmu. Nie chodzi mi jednak o podstawową jego interpretację, o bierności wobec dziejącego się zła, ale o mechanizm złudnego poczucia bezpieczeństwa, jaki wielu z nas wyrabia w sobie, nie myśląc o zagrożeniu. Łatwo nam jest ignorować krzywdy dziejące się innym. Jak jednak wyglądałoby nasze życie, gdyby oni po nas przyszli? Kiedy nasze zaufanie do instytucji rządowych zniknie? Kiedy sami padniemy jego ofiarą?
„Gdyby się ukrywał, dałby mi znać, że żyje.”
Temu właśnie zagadnieniu przyjrzał się Costa-Gavras w swoim filmie „Zaginiony”. Oparte na faktach dzieło przedstawia autentyczną historię zaginięcia amerykańskiego dziennikarza, Charlesa Hormana (John Shea), tuż po wojskowym puczu w Chile w 1973 roku. Na miejsce przybywa ojciec Charlesa, Ed (Jack Lemmon), by pomóc swojej synowej, Beth (Sissy Spacek), w poszukiwaniach. Z czasem przekonuje się jednak, że za zaginięciem syna kryje się coś gorszego.
Costa-Gavras jest reżyserem uznawanym za ojca współczesnego thrillera politycznego, na którym wzorowali się później m.in. Oliver Stone. Świat kina podbił szturmem swoim elektryzującym „Z”, w którym przedstawiał fikcyjny (i jednocześnie autentyczny) scenariusz zabójstwa lewicowego polityka na zlecenie wojskowej dyktatury. W „Zeznaniu” przyglądał się sądowi kapturowemu w reżimie komunistycznym, zaś w „Stanie oblężenia”, tematycznie zbliżonym do „Zaginionego”, analizował uwikłanie USA w przewroty polityczne w Ameryce Południowej. Analizowany dziś film był więc logicznym krokiem w jego karierze. Warto tu nadmienić, że częstym motywem u reżysera była jednostka, bezpośrednio zaangażowana w, lub będąca ofiarą systemów politycznych i łamania praw człowieka. Piekło dyktatur, przewroty, zamachy stanu, terroryzm, totalitaryzm – o czymkolwiek by nie opowiadał, w sercu jego filmów zawsze pozostawał człowiek. „Zaginiony” to film, w którym widać to moim zdaniem najlepiej.
Jest to głównie zasługa aktorów. W niczym nie umniejszając aktorce pierwszoplanowej, chciałbym skupić się jednak na kreacji Lemmona, kluczowej dla filmu i mojej interpretacji.
Lemmon został obsadzony idealnie. Jak chyba żaden aktor jego pokolenia znakomicie odnajdywał się w roli everymana, przeciętnego szaraczka – nie obdarzonego szczególną charyzmą, a jednocześnie wzbudzającego ogromną sympatię. Widzowie kibicowali mu, kiedy zmagał się z problemami mieszkaniowymi w słynnej „Garsonierze”, alkoholizmem w „Dniach wina i róż” czy kryzysem wieku średniego w „Ocalić tygrysa”. Kluczowym elementem, dla którego „Zaginiony” jest tak poruszającym filmem, jest właśnie umiejętność wzbudzenia identyfikacji z jego bohaterem.
Ed to konserwatywny biznesmen, kręcący nosem na lewicowe poglądy syna i jego żony, przekonany, że Charles na własne życzenia władował się w tarapaty. Do Chile przybywa niejako traktując sprawę jako formalność, pewny, że wszystko szybko się wyjaśni. Okazuje się jednak, że nikomu na miejscu nie zależy na odnalezieniu tytułowego zaginionego.
„Wy Amerykanie zawsze zakładacie, że trzeba coś zrobić, żeby zostać aresztowanym.”
Co zrobisz, kiedy przyjdą po twojego syna? Kiedy twój własny rząd obróci się przeciwko Tobie? Kiedy bezpieczna bańka, w której żyjesz pęknie, a instytucje, które w założeniu istnieją po to, by chronić ciebie i twoich najbliższych, będą tworzyć mur, w który będziesz walić głową?
Do amerykańskich urzędników w ambasadzie, do których Ed zwraca się wpierw po pomoc, postać Lemmona podchodzi z niemal przepraszającym tonem. Jak gdyby zaginięcie jego syna było ukartowanym zamieszaniem (a taką możliwość Ed rozważa na początku), a on sam tylko przysparza personelowi dodatkowej roboty. Horman wymienia uprzejmości z urzędnikami, stosuje się do ich instrukcji, wierzy, że robią wszystko, co w ich mocy. Brutalna rzeczywistość zaczyna jednak przebijać się przez mur wygodnej niewiedzy i izolacji, w jakiej Ed żył do tej pory. Lemmon znakomicie oddaje rosnące przerażenie bohatera, kiedy jest świadkiem koszmaru: wojsko na ulicach, martwe ciała, masowe aresztowania. Horman na własne oczy widzi to, co w USA mogłoby być krótką migawką w wieczornych wiadomościach. Prowadząc z Beth śledztwo, dowiaduje się, że jego syn wszedł w posiadanie informacji o zaangażowaniu amerykańskiego wywiadu w pucz (nawiasem mówiąc, jeśli brzmi to dla Was jak teoria spiskowa, to poczytajcie sobie o Operacji Kondor).
Jak już pisałem wcześniej, Costa-Gavras nigdy nie brał jeńców w swoich filmach, brutalnie i dosadnie ukazując jednostkę miażdżoną przez rząd. W „Zaginionym” mamy ich całą trójkę – nie tylko Charlesa, ale i Beth, której najgorsze podejrzenia okazują się być prawdą, oraz Eda właśnie, który uzmysławia sobie, że jego kraj przedkłada własny, polityczny interes nad dobro pojedynczych obywateli.
Ed, jeszcze do niedawna święcie przekonany o swoim wyjątkowym statusie amerykańskiego obywatela, obywatela kraju demokratycznego, z rządami prawa, zaczyna uświadamiać sobie powagę sytuacji. Krok po kroku widzimy to w jego relacjach z personelem ambasady. Wpierw wspomniany już przepraszający ton, potem rosnąca frustracja, kiedy powoli zaczyna zdawać sobie sprawę, że zaginięcie Charlesa nie jest jakimkolwiek priorytetem, a przedstawiciele rządu kluczą i zbywają go ogólnikami. Następnie desperackie próby „negocjowania” i „odpuszczania” („Co się stało, to się nie odstanie (…) nie narobię smrodu, nie pójdę do gazet, podpiszę każdy formularz zwolnienia.”). I wreszcie kompletne załamanie, kiedy odkrywa, co naprawdę stało się z jego synem. W najmocniejszym momencie filmu Ed mówi: „Bogu dzięki, że żyjemy w kraju, w którym takich jak wy można wsadzić do więzienia”.
Być może w rękach kogoś innego niż Costa-Gavras owe słowa byłyby przepełnione nadzieją, że sprawiedliwości stanie się zadość, a odpowiedzialni poniosą karę. Ale grecki reżyser doskonale zdaje sobie sprawę, że tak nie zawsze jest. Historia Charlesa Hormana ukazana w „Zaginionym” doskonale obrazuje jak niewielką wartość ma ludzkie życie, kiedy sprawujący władzę uznają, że stoi ono w sprzeczności z ich interesami. Nawet, jeśli jest to ich współobywatel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz