niedziela, 29 września 2024

Henryk V

 

Och! Co za urocza wojenka


Henryk V” (1944, reż. Laurence Olivier)


Dość sporo pisałem już na tym blogu o adaptacjach, ale zdałem sobie sprawę, że nie ruszyłem jeszcze jednego z bodajże najbardziej popularnych dramatopisarzy, którzy od zarania kina dostarczali filmowcom materiałów do adaptacji. Mowa rzecz jasna o Williamie Szekspirze, którego sztuki cieszą się niesłabnącym powodzeniem wśród reżyserów. Od klasycznych adaptacji („Makbet”, 1948, reż. Orson Welles), poprzez kreatywne transpozycje („Romeo i Julia, 1996, reż. Baz Luhrman), kończąc na dosyć swobodnym operowaniu motywami z jego sztuk („Król lew”, 1994, reż. Roger Allers i Rob Minkoff). Są jednak dwa filmy, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie, zwłaszcza jeśli chodzi o kontekst i techniki reżyserskie, jakie zostały zastosowane przy ich kręceniu. „Henryk V”, w reżyserii Laurence’a Oliviera i Kennetha Branagh to dwa dzieła, które dają doskonały przykład, jak czas powstania i osoba reżysera potrafią wpłynąć na ostateczny kształt i wydźwięk adaptacji.


Dobrze się namyśl, zanim nam poradzisz
Miecz wojny zbudzić w pochwie naszej śpiący.”
1


„Henryk V” opowiadał o wyprawie wojennej tytułowego młodego króla Anglii. Henryk V, rusza na Francję, aby odebrać należne mu ziemie, a kulminacją wojny staje się bitwa pod Azincourt, zakończoną zwycięstwem Anglików.

Film Oliviera to dzieło propagandowe, nakręcone na zlecenie i wyprodukowane przez rząd brytyjski, mające na celu podnieść morale narodu w kulminacyjnych momentach II Wojny Światowej. Olivier, będący wówczas jednym z najwybitniejszych aktorów teatralnych w kraju, podjął się zadania adaptacji sztuki tak, by podniosła ona naród na duchu i zagrzała go do walki. Sztukę Szekspira rozpatrywać można na dwa sposoby, jako dzieło pro- i anty-wojenne, i nietrudno zgadnąć, jaką opcję obrał reżyser. Niektóre fragmenty tekstu usunięto (np. wyjątkowo makabryczne groźby króla pod adresem wroga), jeszcze inne stonowano (w filmie bardzo rzadko Francuzi są nazywani Francuzami). Olivier uwypuklił też patriotyczne (przemowy króla do żołnierzy) i humorystyczne elementy sztuki (Francuzi zostają ukazani jako zadufani narcyzi, których bardziej interesują stroje niźli walka). Nadało to dziełu lekkości przy jednoczesnym spełnianiu roli propagandowej. Ale Olivier był zbyt wybitnym twórcą, by stworzyć tylko i wyłącznie tępą agitkę. „Henryka V” wykorzystał jako okazję do eksperymentów w dziedzinie adaptacji, umiejętnie balansując pomiędzy teatralną sztucznością, a filmowym realizmem.


Jakże ten kurnik potrafi pomieścić
Szerokie łany królestwa Francuzów?”


Jak sprawić, by mocno oparta na konwencjach sztuka teatralna stał się znacznie bardziej realistycznym filmem? Oto nie jest pytanie – przy większym planie filmowym, możliwości kręcenia w plenerze, większej ilości statystów, kostiumów, rekwizytów i, rzecz jasna, większym budżecie, jest to dość proste. Ale „Henryk V” jest sztuką świadomą ograniczeń teatru, mówiącą ustami Chóru już na początku wprost, że wyobraźnia widza będzie potrzebna, aby pokonać ograniczenia sceny.

Film rozpoczyna się w teatrze Globe, gdzie za chwilę wystawiona zostanie tytułowa sztuka. Widzimy więc rozochoconą widownię i stremowanych aktorów szykujących się do wejścia na scenę. Początek to puszczanie oka do widza, zabawa konwencją, branie wszystkiego w nawias. Stopniowo jednak, Olivier zaczyna nadawać „Henrykowi V” realizmu. Po akcie I przenosimy się na pół-realistyczny plan filmowy, na którym nadal widać, że okręty to tak naprawdę miniaturki, zaś dalszy plan jest najzwyczajniej w świecie namalowany. Dopiero koniec filmu (a konkretniej bitwa pod Azincourt) kręcony jest już w plenerze. 

 


 

 


 

Olivier dokonał za jednym zamachem dwóch rzeczy. Po pierwsze, wyśmienicie zabawił się konwencją, łącząc sztuczność teatru i realizm filmu (i to, co pomiędzy), w niejako meta-komentarzu do natury adaptacji sztuki na dzieło kinowe. Jakby nie patrzeć, film nie wymaga od widza aż takiego zaangażowania wyobraźni, co teatr, a Olivier doskonale o tym wiedział, z radością przejmując jej rolę i wyręczając widza w przenoszeniu się w świat przedstawiony.

Po drugie, wykorzystał to w celach propagandowych: choć realizm stopniowo rośnie, to bądź co bądź, widzowie nadal mają świadomość, że to tylko sztuka. Jeśli ktoś umiera, to umiera na niby, a wojna wcale nie jest taka okropna. I nie poprzestał na tym.


Więc naprzód! Idźcie, gdzie was zapał ciągnie,
A waszem hasłem: Bóg jest przy Henryku!


Wyjątkowo ciekawym eksperymentem jest zestawienie „Henryka V” ze współczesnymi filmami wojennymi, jak choćby „Szeregowiec Ryan”. Oglądając dzieło Oliviera można odnieść wrażenie, że wojna to nie piekło, lecz obrazek z pocztówki, piękny i wygładzony. Wiadomo oczywiście, że to nie prawda, ale nie można odmówić reżyserowi, że doskonale wiedział, jak uniknąć odmalowania jej w negatywnym świetle. I to dosłownie.

Bitwa pod Azincourt, kluczowy moment filmu, to idealny przykład wykorzystania zdjęć i montażu do osiągnięcia upragnionej (propagandowej) wizji. Głęboko nasycone kolory: zieleń trawy (film kręcono w Irlandii), barwy proporców, wszystko skąpane w słońcu (trzeba tu wspomnieć, że film kręcono w 1944, kiedy kolorowe zdjęcia nie były wcale powszechne) – zaiste, widok jak z obrazka. Również w tej scenie widać najlepiej, jak montaż może działać na wyobraźnie widza, pokazując (a właściwie NIE pokazując) pewne elementy.

 


 

Weźmy pod uwagę następującą sekwencję: francuski żołnierz szarżuje konno na Anglików. Przejeżdża pod drzewem, a z gałęzi skacze na niego Anglik. Francuz spada z konia, Anglik powala go na ziemię i unosi sztylet. Lecz zanim zobaczymy akt zabójstwa, następuje cięcie i przenosimy się do kolejnej sekwencji. Reginald Beck, odpowiedzialny za montaż, pokazał wystarczająco, żeby widzowie wiedzieli, co się stanie, a jednocześnie za mało, żeby brutalność bitwy nimi wstrząsnęła.

Całości dopełniała triumfalna muzyka Williama Waltona, choć na szczególne wyróżnienie zasługuje tu wykorzystanie ludowej piosenki „Agincourt Carol”, w której słowa opisują, jak to król wyruszył do Normandii. Skojarzenia z Aliantami, prącymi do przodu po D-Day nasuwały się same.



O tym, jak znakomitym dziełem na polach tak sztuki filmowej, jak i propagandy był „Henryk V”, świadczy odbiór jego dzieła. Kiedy film pokazywano w Wielkiej Brytanii, krytycy skupiali się na tym, jak znakomicie podnosi on morale narodu. W USA z kolei, gdzie miał premierę już po wojnie, chwalono jego techniki reżyserskie w kontekście ekranizacji sztuki.

Olivier w „Henryku V” stworzył więc ciekawy dystans pomiędzy widzem, a przedstawioną „rzeczywistością”. Strona audiowizualna pozwoliła na uniknięcie pokazania wprost koszmaru wojny, zaś stopniowe przechodzenie od konwencji teatru do realizmu filmu dodatkowo jeszcze odwracało uwagę widza, biorąc wszystko w nawias (należy tu dodać, że film kończył się powrotem do Globe, przypominając, że to nadal sztuka). Oglądając film już po latach, z bezpiecznej perspektywy, nadal jest się pod wrażeniem ogromnego talentu Oliviera jako reżysera, nawet jeśli „Henryk V” to dzieło propagandowe.

Z tą ostatnią kwestią w polemikę wszedł po niemal pół wieku Kenneth Branagh, tworząc własną ekranizację sztuki – zupełnie odmienną, zarówno pod względem reżyserii, jak i wydźwięku. Ale to już temat na kolejny wpis.

 

1 wszystkie cytaty pochodzą z tłumaczenia sztuki autorstwa Leona Ulricha

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Telepasja

  Definiując dekadę, definiując ludzi „ Telepasja ” ( 1987 , reż. James L. Brooks ) Lata 80. w kinie amerykańskim stały się odzw...